"Zdrowie tak jak pieniądze zdobywa się w pocie czoła. Aktywność fizyczna i przemyślany sposób odżywiania mogą być przyczyną dobrego stanu zdrowia" *Nie dlatego przestajesz się bawić, bo się starzejesz. Starzejesz się, bo przestajesz się bawić*


niedziela, 28 października 2012

pięć, dziesięć....

Wczoraj obchodzilismy jubileuszowe sobotnie spotkanie biegowe na Bialskiej. Mimo niesprzyjającej aury: opadów mokrego śniegu, potem śniegu z deszczem, a na koniec deszczu zebrała się rekordowa liczba biegaczek i biegaczy! A nawet jeden pies;)
 Na taką imprezkę oczywiście nie mogłem nie zabrać mojego serdecznego Kumpla;)
Jak co tydzień najpierw biegaliśmy, kijkarze maszerowali, a potem były pogaduchy przy ciachach i kawie:) Krzara nawet zabawił się w poetę;)
Dokładnie przed pięciu laty 27 października zapoczątkowaliśmy  sobotnie spotkania biegowe. W składzie Verdi, Żywiec, Boru, Fotogut i ja o szóstej trzydzieści ruszyliśmy przecierać aleję brzozową i okoliczne pola:) Na początku zastanawialiśmy się jak będzie z wytrwałością? Idzie zima, krótki dzień, zimno... Początki jak zawsze były trudne. Ale już wtedy nieśmiało marzyliśmy o klubie biegowym i dużym biegu w Częstochowie. Wytrwaliśmy! W marcu 2008 wzięliśmy udział w 12 Godzinnym Podziemnym Biegu Sztafetowym w kopalni soli w Bochni. Jako sztafeta" Biegajznami.pl Częstochowa" (Verdi, Boru, Manitou, Tete). To tam na "madejowych łożach" po dwunastogodzinnym "fedrowaniu" (dystans:150,422km-30 miejsce!) postanowiliśmy stworzyć oficjalna grupę biegową w Częstochowie. Już wtedy znakomite zdolności organizacyjne ujawnił  Verdi obecny dyrektor biegu częstochowskiego. Dzięki Jego "sile napędowej" 5 kwietnia 2008 roku ośmioosobowa grupa założycielska powołała stowarzyszenie zwykłe Zabiegani Częstochowa. Wcześniej trwały długie dyskusje nad nazwą. Chodziło bowiem, żeby nie kopiować szeregu powtarzających nazw klubowych, ale wymyślić coś oryginalnego:) Dlatego m.in. jak w necie widzę co rusz "Zabiegani" tacy, "Zabiegani" tacy to zastanawiam się czemu ludzie idą na łatwiznę?! Przecież najważniejsze to własna osobowość i charakter to co nas wyróżnia spośród innych! Albo inny przykład: jednej z grup spodobał się nasz wątek założycielski na stronie internetowej i po podstawieniu swoich danych umieścili na swojej hi,hi.. Niby droga na skróty jest łatwa, ale czyż nie trud daje większą satysfakcję?
********
Za pół roku tuż przed kolejną edycją biegu częstochowskiego świętować będziemy piąte urodziny Zabieganych! Przez ten czas zmienił się status prawny klubu, znacznie zwiększyła liczba członków i udało nam się stworzyć fajny zespół ciekawych ludzi:)

********
Za kilka dni ostatniego października 10 urodziny obchodził będzie mój fantastyczny Kumpel Jakub Ostasz
Niestety świętować będzie w szpitalu:( Bo po operacji musi jeszcze przez dłuższy czas pozostać pod specjalistyczną opieką.
Kuba to świetny chłopak jak dużo wysiłku wkłada w rehabilitacje możecie zobaczyć na filmiku:

Bardzo dumny jestem, że mam takiego Przyjaciela:) Cieszę się bardzo, że los skrzyżował nasze drogi. Jego postawa i walka także mnie motywuje mnie do codziennego brania się z życiem "za bary";)
Więcej o Kubie możecie się dowiedzieć się z Marzycielskiej Poczty klikając w Jego fotkę:)

poniedziałek, 22 października 2012

Setka w październikowy upał

i się zagotowałem;( Żadna z poprzednich nie dała mi się tak we znaki, nawet pierwsza w debiucie na ultra. Teraz na pięćdziesiątym kilometrze miałem już dosyć długich dystansów i w ogóle  biegania;(
Ale po kolei. Ranek chłodny, więc większość ubrana na "długo" Szósta zero zero pakujemy się do autobusu i jedziemy do Jarantowa. W oczekiwaniu na start chronimy się przed chłodem w sklepie;)  

6:30 startujemy przez Brudzew do Blizanowa. 
Po 10 kilometrowym "dobiegu" na rozgrzewkę;) tam zaczniemy pierwszą z sześciu piętnastokilometrowych pętli.  Biegniemy razem z klubowym kolegą WW i jest super (na razie) Po pierwszej pętli robi się ciepło. Postanawiam przed drugą zmienić spodnie na krótkie i koszulkę z rękawkiem. 
Po przebraniu tracę Waldka z oczu i biegnę dalej sam. Drugie kółko spoko i na koncie cztery dychy. Na trzecim zaczyna przygrzewać i zaczynają się "schody" na każdym punkcie popijam, ale czuję się jak skwarek na patelni;) 
Na pięćdziesiątym mam dość, a to przecież dopiero połowa dystansu:( I zaczynają mi chodzić głupie myśli po głowie. Przecież, żeby mieć zaliczony bieg ultra i zostać sklasyfikowanym wystarczy 55km. Zamelduję zejście z trasy, wezmę prysznic, wypije browarek i leżąc w chłodnej sali gimnastycznej będę czekał na finał. No brawo! obiecałeś trud supermaratonu dedykować Kubie i co Mu powiesz? Poddałeś się. Ty który mówisz, że maratończyk nigdy się nie poddaje cha,cha... Boli? nie masz siły, ciężko Ci? A Kubie jest łatwo? Jest Mu lekko zwłaszcza teraz przed operacją? Przecież cały czas limit czasowy biegu jest otwarty do dziewiętnastej! No dobra, to zejdę tylko na chwilę wezmę dla chłody prysznic, bo już nie mogę, nie daję rady! Zmienię buty zostanę tylko w klubowej koszulce na ramkach i pobiegnę dalej. Co kąpiel w trakcie zawodów? Chcesz specjalnie marnować czas, żeby tylko się nie męczyć, nie biegać? Pięknie! Obiecanki cacanki! Ale z Ciebie ultras he,he...  No dobra już dobra, zmienię tylko buty i w klubowym plastronie polecę dalej!
Zmiana skarpetek, smarowanie stóp i gołe ramiona przynoszą tylko chwilową ulgę:( Cały czas od dwudziestego piątego kilometra biegnę tylko z Kubą na zdjęciu. Brak kompana do wspólnego motywowania się i podnoszenia na duchu to rzecz której najbardziej się obawiałem. Cały czas myślę o moim Kumplu, że pewnie trzyma kciuki i też myśli o mnie;) Zaczynam się godzić, że dziś musi  być ciężko. Skoro obiecałem mojemu Przyjacielowi ofiarować trud tego biegu za Jego operację to  nie może być łatwo, miło i przyjemnie! Czwarta pętla to najgorsze piętnaście kilometrów jakie dotychczas pokonałemw życiu. Trudno to nazwać biegiem. Człapałem, dreptałem prawie w miejscu i marzyłem o zachodzie słońca. Ożywiałem się krótko na widok kibiców oraz fantastycznych dzieciaków na punktach odżywczych i czekałem kiedy będzie koniec. Zejść z trasy nie zejdę. Ile uda mi się zrobić kilometrów w wyznaczonym limicie tyle zrobię. Trudno. Widocznie jestem za cienki:(
Na siedemdziesiątce w Blizanowie włożyłem pod plastron ponowie koszulkę z krótkim rękawkiem spodziewając się, że z każdą godzina będzie chłodniej. A w końcówce po zmroku nawet zimno. 
 Obtarte pachy wysmarowałem maścią ochroną, a do butów nawet nie zaglądałem;( Bo czułem pod prawa stopą piekącego mega pęcherza. W tym upale stopy nabrzmiały i nawet gdyby buty były jeszcze większe niż normalnie o numer to byłyby w sam raz;) Zaraz za Blizanowem zdublował mnie Verdi, który biegł już ostatnią pętlę. Ale nie minął mnie bez słowa. Opowiedział o swoim kryzysie. O tym jak odbudował się. Zapytał ile mi jeszcze zostało. Powiedziałem, że raczej tym razem setki nie zrobię, bo nie zmieszczę się w limicie czasu. Wtedy zasugerował, że limit można nieco przekroczyć, a najważniejsze to pokonać dystans. Zerknąłem na zegarek i uświadomiłem sobie, że jeśli się pospieszę to faktycznie może wypyszczą mnie jeszcze na ostatnia pętle! Kiedy pobiegł dalej odebrałem telefon od żony: "Wiem, że nie masz teraz głowy, bo biegniesz. Ale krótko: naprawdę Cię podziwiam! i wierzę, że dasz radę przebiec tyle i postanowiłeś. Trzymaj się, a my trzymamy za Ciebie kciuki" Od tej pory dostałem kopa i w głowie miałem tylko jedną myśl: skoro Waldek się odbudował po kryzysie pewnie i ja mogę! Muszę tylko się spieszyć! Przedostatnią pętlę robiłem myśląc tylko jeszcze ostatnie piętnaście kilometrów i będę miał stówę! Nawet nie czułem bąbla na stopie i obtartych pach;) Trochę tylko zdziwiłem się na głównej drodze w Blizanowie przed osiemdziesiątym piątym kilometrem(moim), kiedy zobaczyłem starszego Gościa, Którego wcześniej mijałem w Jarantowie!!!! Co jest grane! Jakim cudem! Więc mijając Go pytam: "Panie k.... a skąd Pan tu się wziąłeś?!?!" On na to : "no dobra, dobra ja tylko robię siedemdziesiąt kilometrów, a mam siedemdziesiąt siedem lat" Machnąłem ręką i zdążyłem tylko odkrzyknąć, że uczciwość obowiązuje w każdym wieku, a nas ludzi dojrzałych zwłaszcza. Na "bazie" blizanowskiej butelka w rękę i pytanie mogę lecieć dalej??? "Więcej  biegniesz, czy maszerujesz"? Biegnę!! To leć! Ostatnia piętnastka w "egipskich ciemnościach" i świdrująca myśl: setkę będę miał na pewno! Ale może jeszcze jest cień szansy w limicie? W pewnej chwili podjeżdża jeden z organizatorów. Mówię więc: śpieszę się jak mogę!!! "Dobra spokojnie, wszystko okey, za Tobą jest jeszcze jeden. Chcesz banana?" Nie dzięki! Już nic nie chcę. chcę tylko stanąć na mecie! Od tej pory kalkuluję jeszcze: Ktoś jest za mną, żeby tylko kurcze nie minął mnie przed sama metą;) Na agrafce w Brudzewie powinienem widzieć ile ma starty do mnie. Chyba nie zrobi zmyłki i na koniec nie skręci w kierunku mety przed agrafką?? O tym samym pomyślał chyba Org, bo patrzę, a jego auto stoi na końcu agrafki;) Ostatnia piątka! w ciemnościach nie widzę mimo podświetlenia godziny! Może się uda! Podbieg, patrol z drogówki i główna blizanowska to lecę jak na skrzydłach i nawet przychodzi mi do głowy, że tak w sumie gdyby przyszło to mógłbym na kolejną piętnastkę jeszcze wyruszyć. Upragniona meta! Zrobiłem po raz trzeci stówkę! Nie dałem się wyprzedzić! Zresztą nawet gdyby co tam! A czas? 12:43:59 O dwie minuty gorzej niż poprzednio i dziesięć minut mniej niż w debiucie. Jest przy kresce Darek z Verdim. Zamiast odpoczywać, bo machnęli ten dystans w niebotycznych czasach przyszli mnie witać na mecie i gratulować! Niesamowite chłopaki! Dziękuję:) Nagle słyszę: "mam dla pana złą wiadomość -zabrakło medali, ale doślemy pocztą" Co tam poczekam;) Nic nie jest w stanie zmącić mojej radości:)
Dla Ścigantów. Tych najlepszych Ultrasów. Których podziwiam, bo robią setkę w siedem, osiem, czy nawet dziesięć godzin to pewnie śmieszne;) 
Ale bardzo się cieszę, że mogłem całą stówkę ofiarować Mojemu Kumplowi Kubie, który już dziś pojechał na operacje do CZD.
Jestem bardzo szczęśliwy, że dzięki łasce od Boga i wsparciu życzliwych ludzi mogłem po raz kolejny pokonać samego siebie:) Kiedy wydawało się, że przegrałem udało mi się  podnieść i to nawet nie z kolan, ale z samego dna. Ostatnie dwie pętle pokonałem szybciej nie tylko niż czwartą, ale nawet trzecią! Gdyby nie ta droga przez mekkę na czwartym okrążeniu byłaby życiówka i czas limicie. Zabrakło czternastu minut! Ale tym się absolutnie nie przejmuję!! Walczyłem i uważam, że wygrałem, choć w rywalizacji sportowej ;) poległem;) 
Nie mogę tylko zrozumieć jak starszy facet może próbować oszukać samego siebie? Jak może spojrzeć sobie w lustrze przy goleniu w oczy? Co z tego, że zapiszą Mu 70km? Oszuka znajomych, najbliższych, organizatorów, ale sumienia w głębi duszy chyba nie da rady??? Żeby to jeszcze młody łebek co chce zaimponować, ale stary dojrzały facet... Wstyd! Z racji wieku również mi wstyd za Niego:(

Za metą kiedy emocje opadły przypomniał się piekący bąbel;) i zmęczenie dało o sobie znać. Zatelefonowałem oczywiście zaraz do Kuby, że daliśmy radę! Podziękowałem za wsparcie duchowe i ściskanie kciuków:) 
Potem posiłek od organizatora: gigantyczny kawał  kiełbasy na gorąco, kaszanka, buła i gorąca herbata! Następnie prysznic, zakończenie imprezy dekoracje, pakowanie i powrót tym razem tego samego dnia. Podziwiam Darka i serdecznie dziękuje za bezpieczny transport w obie strony:)

Straty i urazy odniesione w walce: całkowicie zużyte dwie pary skarpetek he,he... wylądowały od razu w koszu;) jeden bąbel pod prawą stopą. W niedziele czułem się okey! Trochę bolały mnie uda zwłaszcza na schodach;) Dziś mięśnie, stawy, samopoczucie oki, jedynie pęcherz piecze, ale jakby pod koniec dnia mniej, więc widać światełko w tunelu. Na początku napisałem, że mam już dosyć długich dystansów i w ogóle  biegania he,he... tak było przez chwilę;)

Zresztą w najbliższą sobotę obchodzimy mały jubileusz. Pięciolecie Sobotnich Spotkań Biegowych na Bialskiej  więc nie wypada nie biegać;)
    z archiwum


czwartek, 18 października 2012

Slończyły sie żarty

jutro jedziemy do Kalisza. Wieczorem odbiór pakietów startowych i do Blizanowa na nocleg. W sobotę 6:00 wyjeżdżamy autobusami na start w Jarantowie. Na rozgrzewkę dziesięć kilometrów z powrotem do Blizanowa i zostanie sześć piętnastokilometrowych pętelek;)  Czyż nie brzmi to lepiej niż dziewięćdziesiąt kilometrów;) Nawet nie piszę cyfrą, żeby nie kłuła w oczy he,he... W debiucie początkowo trzymaliśmy się razem z Boru.  Potem klubowy kolega poszedł do przodu i przez pewien czas przeżywałem samotność długodystansowca;( Na szczęście gdzieś w okolicach siedemdziesiątki dołączył Sławek z Warszawy i do końca walczyliśmy ramię w ramię:) Za drugim razem sytuacja była podobna:) mniej więcej w połowie dystansu "spiknęliśmy" się z Maćkiem z Łodzi. Za pierwszym razem zrobił 55 km, a potem dokładał co roku piętnastkę i wyszło, że miałem przyjemność towarzyszyć Mu w debiucie na pełnym dystansie:)
Jak będzie tym razem? Początkowo bieg solo nie jest taki zły. Lecz pod koniec wsparcie towarzysza niedoli jest nieocenione:) Nie będę ryzykował i dlatego zabieram na te całodzienne tuptanie mojego serdecznego kumpla Kubę:) i Jemu tę setkę dedykuję, bo niedługo czeka Go operacja w CZD.

 
W ubiegłym roku na Maratonie Solidarności w Gdańsku też biegliśmy razem:) To znaczy ja przebierałem nogami;) ale biegliśmy razem! I gdyby nie On większość trasy pokonałbym samotnie;( Ci szybsi z przodu, wolniejsi z tyłu, a ja pośrodku hi,hi... Myślałem o Nim po drodze i czułem Jego wsparcie duchowe:) Ściskał kciuki, namawiał przyjaciół do dopingowania mnie i chyba dlatego królewski dystans pokonałem bezboleśnie;)
Teraz też już zapowiada trzymanie kciuków! Tylko czy wytrzyma cały dzień? Bo nie chodzi przecież o fizyczne ugniatanie palców, lecz o pamięć że cały czas lecimy;) Może jest trudno, ciężko, niewygodnie. Ma się dość i po prostu zwyczajnie już się nie chce. Jednak razem damy radę!!!
Kuba to świetny towarzysz przekonałem się o tym pierwszego września w Rzeszowie gdzie wspólnie starowaliśmy  w Biegu Solidarności:) Kumpel najpierw ścigał się na wózku, a później w biegu głównym cudowna Mama Kuby zaufała mi pozwoliła zabrać Go na trasę:) Było fantastycznie i obaj mieliśmy wielką radochę:) 
Moje medale trzymam w pudełku;( ale ten jeden z Rzeszowa taki sam jak ma mój Kumpel trzymam nad łóżkiem. Ile razy na niego zerknę zawsze wspominam Kubę. Jego uśmiech, mordęgę kiedy jechał sam wózkiem po bruku i jak chciał mnie udusić na rzeszowskim rynku he,he...
 Następny post za około sto godzin;) 

poniedziałek, 15 października 2012

Smutek w rodzinie biegaczy

zapanował po wczorajszej tragedii na trasie poznańskiego maratonu. Młody biegacz zasłabł nagle na czternastym kilometrze i mimo reanimacji nie dało się Go uratować:( Co jakiś czas media informują o nagłej śmierci  sportowców na zawodach. Chociaż statystycznie liczba zgonów ludzi uprawiających sport stanowi niewielki odsetek sypią się gromy ze strony ludzi nie lubiących sportu: "biegają, niszczą zdrowie, marnują czas..." itd. A przecież ludzie otyli nie przejawiający żadnej aktywności ruchowej cierpią na choroby układu krążenia lub szkieletowo - mięśniowego o wiele częściej niż Ci którzy regularnie uprawiają sport. Niektórzy jednak nie przyjmują do wiadomości, że czy nam się to podoba czy nie śmierć jest obecna w naszym życiu i nikt nie jest nieśmiertelny. Ludzie umierają na ulicy, w pracy, w wypadkach, na weselach, na pielgrzymkach i w kościołach...
Krótko po przygnębiającej informacji z Poznania mój młodszy kolega biegacz na forum napisał: "Nie wiem czy na miejscu jest cieszyć się z wyników kolegów w Poznaniu... skoro jeden z Nas Maratończyków start w Maratonie Poznańskim przypłacił życiem... Mnie już przestały cieszyć wyniki biegnących kolegów w Poznaniu"
Więc pozwoliłem sobie Mu odpisać: "Bardzo żal mi młodego Biegacza który zmarł na trasie maratonu. [*] Ogromna to tragedia. Współczuję Jego bliskim. Ale cieszę się z sukcesów Naszych Kolegów, którzy włożyli przecież w swoje przygotowania ogrom pracy. Niestety takie jest życie. Nikt nie zna dnia i godziny. Ludzie umierają, rodzą się i świat kręci się dalej." Może Komuś wydać się to nieco brutalne, lecz taka jest rzeczywistość. Rodzimy się i już nasza "świeca" z dnia na dzień topnieje. 
"Śpieszmy się kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą" piękne słowa wypowiedziane przez ks. Jana Twardowskiego.
Tak ludzie odchodzą. Ale nam nie wolno się poddawać. Ból po stracie zwłaszcza najbliższych jest ogromny. Niemniej życie toczy się dalej i trzeba się z tym pogodzić. Oczywiście jest to trudne, lecz nie nie możliwe, bo jak mądre porzekadło mówi: *czas leczy rany*
Na pewno nam ludziom wierzącym jest łatwiej. Nadzieja i wiara, że po ziemskim pielgrzymowaniu udajemy się do Domu Ojca, krainy szczęśliwości gdzie kiedyś przyjdzie nam się razem ponownie spotkać daje wielką moc wytrwania. Jasne smutek, żal, ból to wielka próba i nie wszyscy umieją jej sprostać. Jednak żaden człowiek nie rodzi się na próżno i na darmo nie umiera.
W takich chwilach zwłaszcza wspominamy Tych którzy odeszli do wieczności i biegają w niebiańskich maratonach. Jedną z takich osób jest Basia Szlachetka. Biegaczka, Maratonka, niesamowita kobieta. Zaczynałem swoją przygodę z bieganiem w czasie kiedy ONA walczyła z chorobą. To Jej przykład dawał mi siłę i wytrwałość w pokonywaniu szeregu moich wielkich słabości. 

 .......
Już za cztery dni  rewelacyjna impreza w  Blizanowie:) Meteorolodzy zapowiadają piękną pogodę jak na Polską Złotą Jesień przystało;) Od wczoraj wypoczywam i trenuje... mentalnie długie bieganie w myślach  hi,hi... 
W czwartek i sobotę przebiegłem po dwadzieścia kilometrów, a w piątek przy minus jeden z Elf_ik-iem dokonaliśmy "próbnego" otwarcia sezonu morsowego he,he... Fotka słabej jakości z telefonu nie daje pełnego obrazu, lecz opary nad powierzchnią wody i prześwitujące  słońce dawało kapitalne wrażenie;) 
 Przedsmak był, ale oficjalnie ruszamy 18 listopada;)

wtorek, 9 października 2012

Po niedzielnym biegu

usłyszałem dziś w radiu  fajny felieton Jarosława Juszkiwicza o biegających paniach:)

Wczoraj odpuściłem dłuższe bieganie, bo buty po niedzielnej połówce nasiąkły jak gąbka;( W ramach regeneracji mięśni  potuptałem tylko na jesienne morsowanie;)
Podczas "nawadniania" z nieba w trakcie biegu piłem niewiele. Jedno, że tempo mieliśmy treningowe, a dwa organizm przez skórę pewnie też pobierał wodę;) 
 
 Dzisiaj poczłapałem czternaście kilometrów i znowu odezwała się kostka:( 
Tak jak poprzednio trochę już cierpnie mi skóra na myśl o Blizanowie;) Taka przedstartowa delirka hi,hi.. Ale mówię sobie: "wrzuć na luz" przecież nie musisz robić setki. Zrobisz 85 będzie też super. Jak nie to przecież po siedemdziesiątce też Cię do domu nie wygonią;) Nawet gdybyś tylko dał radę 55 to już będziesz sklasyfikowany. A w sumie gdybyś jedynie zrobił tylko dwie pętle to nikt Ci złego słowa nie powie;) Nie ma żadnego przymusu;) Nic nie musisz. Świat się nie zawali. Będziesz na świetnej imprezie, w doborowym towarzystwie i tak, czy tak doznasz tej rewelacyjnej atmosfery:)

Tyle, że zaraz w głębi duszy odzywa się taki mały pyszałek z zadartym nosem i klatą wypiętą do przodu hi,hi... Co ty pierniczysz! Setka, setka!!! Dasz radę! Debiutant jesteś, że Cię trema zżera? Nie poddawaj się! Zrobiłeś to już dwa razy! Co to za jakiś brak wiary? Jedziesz i walczysz! Sam mówisz "maratończyk się nigdy nie poddaje"

Mam z nim cztery światy;) Ale to dopiero próbka jego umiejętności. Żebyście wiedzieli co będzie wyprawiał na trasie he,he...

niedziela, 7 października 2012

Połówka w deszczu

nam się dziś zdarzyła w Chorzowie, ale nie narzekam:) Biegło mi się fantastycznie, chyba dlatego, że w towarzystwie klubowej koleżanki Ewy:) Która dziś debiutowała na dystansie półmaratonu i złamała "dwójkę" wielkie brawa i gratki;) Pierwszą pętle zrobiliśmy w 38 minut, drugą podobnie, a na ostatniej trochę zabałamuciliśmy i na mecie zegar pokazał 1:58:37. Sam bieg fajny:) ale start takiej liczby biegaczy (półmaraton i 7km) na wąskiej alejce to pomysł niespecjalny:( W poprzednim poście miałem obawy, czy organizator "przerobi" zapisanych 1500 osób i okazało się słusznie. Przed dziesiąta do hali "kapelusz" było trudno się wcisnąć:( Gdyby nie padało po pobraniu pakietów biegacze wychodziliby na zewnątrz, a tak wszyscy gromadzili się na hali:( a właściwie na jej części, bo halę podzielono na pół i na jednej połówce umieszczono biuro zawodów, depozyt, wydawkę posiłków ze stolikami i ławkami i mikro szatnie:( 
Przy wejściu kłębiący się ogonek po pakiety:( Kiedy wśród niezadowolenia kolejkowiczów przedarłem się do przodu okazało się, że przy stoliku gdzie w przedziale numerów startowych jest mój nie ma nikogo;) Humor mi się poprawił, lecz nie na długo;( W szatni-przebieralni ścisk! żadnej ławki, wieszaka nic! Goła posadzka. Dalej ogon do depozytu:( Tak wiem deszczowa pogoda sprawiła, iż Ci co zwykle przebierają się przy samochodach, czy na ławkach na wolnym powietrzu tym razem szukali schronienia pod dachem. Ale takie rzeczy org musi przewidzieć! Mądrę przysłowie mówi: "mierz siły na zamiary" Nie sztuka spędzić ponad tysiąc ludzi, pobrać startowe i traktować jak bydło. Na naszym biegu mamy limit uczestników również dlatego, że więcej osób nie jesteśmy w stanie "przerobić" Było minęło:) lecimy, leje raz mocniej, raz słabiej prawie dwie godziny extra wrażeń:) Niestety czas wracać do rzeczywistości:( Przemoczony, uśmiechnięty, zadowolony odbieram depozyt i myślę jak najszybciej się przebrać. W szatni jak w tirze wiozącym koninę na zachód:( Przebrany idę na ciepłą zupę. Kolejka normalna rzecz zdarza się wszędzie. Tylko gdzie postawić wiotki plastikowy talerzyk? Owszem po części wina biegaczy. Zjedli, ale mają ciepło, miejsca siedzące, więc czekają na dekoracje i losowanie. I ostatni gwóźdź do trumny;( Zaczyna się dekoracja. Nagłośnienie porażka. Nic nie słychać. Ludzie pokrzykują głośniej!! Coś Komuś wręczają? Prowadzący mamrocze, ludzie się niecierpliwią. Przerwa i pogadanka o nacisku stopy biegacza??? Co ten facet tu gada? Znów kogoś nagradzają? Jakaś pomyłka? Do przodu nie ma szans się przecisnąć:( Pomimo wcześniejszych zapowiedzi o losowaniu atrakcyjnych nagród nie jedyni rezygnujemy z części oficjalnej i w strugach deszczu wracamy do domu:)

W ostatnim komentarzu Beata pytała czy mam jakiś plan? Jeśli chodzi o start w Blizanowie to nabiegać ile się da he,he... A przygotowujący do startu w supermaratonie bardzo prosty opierający się na objętości biegać, biegać i czerpać z tego radochę:) Kiedyś próbowałem biegać wg planu, ale co rusz dziura;( tego nie zrobiłem, tamto nie tak jak powinienem... Zresztą gdy mam do wyboru robienie np tempówek, albo bieganie w towarzystwie zawsze wybieram to co przyjemniejsze he,he... Podobnie bieganie z pulsometrem. Kupiłem, próbowałem lecz zabijał we mnie radość beztroskiego hasania. Biegam, bo sprawia mi to satysfakcje, dobrze się czuję, trzymam wagę;) i cieszę się z wyników które bez katowania się utrzymują się na w miarę równym poziomie. Owszem przed maratonami próbuje trochę uporządkować swoje "treningi" Startuję, bo to dla mnie święto w towarzystwie podobnych mi zapaleńców;) Chociaż powtarzam, że mam dwadzieścia sześć lat na jedną nogę;) to zdaję sobie sprawę, że niestety fizjologii się nie oszuka. Z roku na rok lat nie ubywa i po pięćdziesiątce trudno ciągle o postępy. Dlatego do wyników podchodzę z dystansem. Znałem biegaczy już nie biegających, których interesowały tylko czasy i miejsca na pudle. Kiedy osiągnęli  próg możliwości stracili motywacje do biegania. Eeee to już nie ta adrenalina, nie ma takiej chęci do trenowania, uszło powietrze itd, itp Już dwanaście lat szybciej przebieram nogami i mam zamiar jeśli Bóg pozwoli nie poprzestać na kategorii M50 hi,hi...

 Owszem staram się pokonywać bariery, ale raczej mentalne niż fizyczne, bo tu pokłady są niezmierne. Nie na darmo mówi się, biega się głową, a nogami tylko przebiera. Stąd miedzy innymi moje morsowanie, czy stukilometrowe wycieczki. Tak wycieczki, dreptanina, bo jak do dotąd zajmują mi pół doby hi,hi... Moje ostatnie posty to swoista auto motywacja, mobilizacja i przekonywanie samego siebie po raz wtóry, że to da się zrobić;) 
Nie chciałbym, żeby Artur, Beata, Bo lub Ktoś inny z zaprzyjaźnionych Bloggerów pomyślał, że robię coś niezwykłego. To jest także w Waszym zasięgu. Żaden ze mnie ultras. Nasz DarekK i Jemu podobni Ultramaratończycy, którzy ciężko trenują i kosztem wielu wyrzeczeń osiągają wręcz kosmiczne czasy to naprawdę inna bajka. Podziwiam Ich szczerze i zaszczytem dla mnie jest sama obecność w tym elitarnym Gronie na "Kaliskiej Setce" Poszperałem trochę w swoim "archiwum" i zrobiłem małe zestawienie na dowód, że ukończenie setki nie wymaga cudów;) Na zaliczenie! Bo wywalczenie konkretnego czasu tylko głową bez solidnego przygotowania fizycznego samo nie przyjdzie:) Plus oczywiście dar od Boga, czyli talent. Jeden Go ma, a inny choćby się zajechał nie osiągnie tego nigdy. Podobnie zresztą jak winnych dziedzinach i krótszych dystansach również;)

czwartek, 4 października 2012

Niech się dzieje wola nieba

przelew poszedł:) klamka zapadła;) Jadę do Blizanowa na kaliską setkę, czyli Supermaraton Kalisia!!!

Po dwóch latach przerwy po raz trzeci zmierzę się z sześcioma piętnastokilometrowymi pętlami Blizanów - Jarantów - Brudzew - Blizanów. Poprzednio przed pętlami był dziesięciokilometrowy dobieg ze Stawiszyna do Blizanowa. Teraz dycha na dobieg wiedzie Z Jarantowa przez Brudzew do Blizanowa. Oj! będzie się działo:) W debiucie jechałem zrobić 55km, żeby mieć zaliczone ultra;) Zapomniałem się jednak;) poszedłem na całość he,he... i z czasem 12:53 zmieściłem się limicie trzynastu godzin. Tak naprawdę to pierwszą stówkę zawdzięczam Danusi K. Po piątej pętli mieliśmy już medale na szyi i chcieliśmy odpuścić:( Ale Danka "wygoniła" nas na ostatnie kółko:) Za co jestem Jej dozgonnie wdzięczny:)

W 2009 poprawiłem się o dwanaście minut, ale teraz limit to dwanaście godzin trzydzieści minut, więc trzeba się będzie sprężać hi,hi... Zobaczymy jak Bóg da siły powinno się udać. 
Najważniejsze to: Sam udział w tej fantastycznej imprezie. Spotkanie z kapitalnymi Ultraskami i Ultrasami. Rewelacyjna atmosfera jaka tworzą organizatorzy, uczestnicy oraz mieszkańcy (zwłaszcza dzieciaki:) w/w miejscowości:) 
Żadne opisy i relacje nawet na gorąco tego nie oddadzą. To trzeba po prostu przeżyć. Ale naprawdę warto. Wszystkim wahającym się szczerze polecam dniówkę na rewelacyjnej trasie;)

Wczoraj niespodziewanie zmierzyłem się z sześciokilometrowym dystansem w ramach II Biegu Hutnika Fajna trasa wokół zbiornika "Pogoria III" pogoda biegowa i tylko orgowie mogliby ciut się przyłożyć;) W nordicach po proteście dotyczącym kolejności pierwszej trójki na mecie brak tego jednego słowa:( Zresztą opublikowane wyniki świadczą same za wszystko;( Po sobotnim maratonie w Blachowni i wtorkowej spokojnej dyszce z Edytą i Martą biegło mi się bardzo lekko. Na pierwszym kilometrze doszedłem Zabieganego imiennika i do czwartego biegliśmy razem. Potem trochę "tradycyjnie" przyśpieszyłem i na mecie zameldowałem się z czasem 00:27:46. Z trójki Zabieganych Ja_qb wywalczył najniższe pudło w nw - brawo! A Tomki uplasowały się w środku klasyfikacji;)

Dzisiaj jak co czwartek wspólny trening na trasie bc. Bez szaleństw;) W doborowym towarzystwie jedynie dycha, bo w niedzielę połówka w Chorzowie. Zapowiada się interesująco. Na liście półtora tysiąca uczestników. Mam nadzieję, że orgowie "obrobią się" z rekordową frekwencją. Pogoda ma się podobno pogorszyć. Temperatura +12 i deszcz, ale to mi akurat przeszkadza;) Byle tylko nie wiało jak teraz;(

Ale wcześniej jeszcze sobota i cotygodniowe wspólne bieganie na Bialskiej:) Biegać, czy odpuścić? oto jest pytanie ;)

Szukaj na tym blogu:

Translator

...łuk mój kładę na obłoki, aby był znakiem przymierza między Mną, a ziemią..." Rdz.9,13

...łuk mój kładę na obłoki, aby był znakiem przymierza między Mną, a ziemią..." Rdz.9,13