"Zdrowie tak jak pieniądze zdobywa się w pocie czoła. Aktywność fizyczna i przemyślany sposób odżywiania mogą być przyczyną dobrego stanu zdrowia" *Nie dlatego przestajesz się bawić, bo się starzejesz. Starzejesz się, bo przestajesz się bawić*


środa, 29 października 2008

[150] Jak ja to zrobiłem...

Po flora maratonie czułem pewien niedosyt. Przygotowania były OK, ale dzień przed i sam start spaprałem. Nawet po cichu myślałem, czy by tak nie stanąć do poprawki w Poznaniu? Więc kiedy na sobotnim spotkaniu biegowym Boru rzucił hasło: kaliska setka; ziarno padło na podatny grunt. Jak szybko się zapaliłem, to jeszcze szybciej się wystraszyłem. Chociaż Verdi powiedział: "Czemu nie; jesteście po maratonach, spojrzyjcie sobie w oczy i szybka decyzja. Zrobicie trochę bardzo wolnych długich wybiegań i będziemy mieć pierwszych ultrasów wśród Zabieganych. Tym bardziej, że można skończyć po 100, 85, 70 lub 55 kilometrach." No, i zaczęła się burza w mózgu! Myślałem, kombinowałem, i co drugi dzień biegałem bardzo wolniutko półmaraton. Termin zapisów z bonifikatą mijał 12 października, a ja... jak panna na wydaniu "chciałabym, a boję się"! Wreszcie jak MLP powiedziała: " Chcesz to jedź, tylko nie wygłupiaj się i nie leć setki!" Zapisałem się, zrobiłem przelew i klamka zapadła, ale wątpliwości  się spotęgowały. W końcu powiedziałem: "Verdi zwariowałem i się zgłosiłem!!! Dopóki jeszcze trwały przygotowania do Biegu Papieskiego nie myślałem co mnie czeka, ale potem obawy nie dawały mi spokoju! Żeby powstrzymać destrukcyjne myślenie; zacząłem nastawiać się mentalnie. W końcu wymyśliłem: maraton wolno powinienem przebiec! Potem jeszcze pętelka(piętnastka) i  będzie pięćdziesiąt pięć kilometrów. Czyli -  dyszka dobiegu ze Stawiszyna do Blizanowa za Ojczyznę, a trzy kółka dla moich synów/dla każdego jedno/ Jak będą siły to jeszcze jedno i będzie za każdego po 20 kilometrów. A jakby się dało piąte to na głowę przypadnie 25 kilosów. W razie cudu niech będzie po trzydzieści na każdego ! Im bliżej wyjazdu tym większa nerwówka ! Jakie zabrać ciuchy /start 6 rano/ jakie jedzenie, wertowanie postów na forum z roku ubiegłego itd itd Po przeczytałem opisu Mel z Jej debiutu na setce to miałem po prostu chęć odpuścić. Wreszcie pakowanie i w piątek po południu wyjazd w składzie: Boru - kierowca. Ja_qb /mój pierworodny/ jako serwisant i ja. Podróż do Kalisza minęła szybciutko. Tam w Starostwie odbiór numerów, pakietów startowych i dalej w drogę do Blizanowa na nocleg. Nocleg w szkole, więc po zakwaterowaniu przygotowanie posłania, ubioru na rano, rzeczy na punkt kontrolny, kolacja, prysznic i lulu. Rano już około czwartej pobudka, ruch jak w ulu, a w powietrzu nieśmiertelny zapach bengaya;) Przed szóstą wyjazd autobusami na start do Stawiszyna. Na rynku błyski policyjnych "kogutów" i tylko biegacze; większość ciepło ubrana, ale niektórzy "na krótko" mimo, że dachy siwe. Krótka przemowa dyrektora biegu, zdjęcia na lini startu, odliczanie i w drogę. Najpierw okrążenie wokół rynku i na Blizanów. Po minięciu ostatnich zabudowań ciemności egipskie; na dodatek mgła; Tylko gdzieś z przodu i z tyłu błyski policyjnych radiowozów. Biegniemy z Boru wolniutko i rozmową staramy dodawać sobie animuszu. Doświadczeni 'setkowicze' szybko poszli do przodu. Zanim dotarliśmy do dychy zaczęli nas mijać biegnąc na pierwszą petle. Reszta "peletonu" porozbijała się na małe grupki. Nam udało się dołączyć do Gallowayowców na jedenaście godzin. Gdy zapytali: na ile biegniecie? to my z Boru na ukończenie !!! Oj mieliśmy respekt przed tym dystansem; mieliśmy ! Fajnie, że wszyscy rozmawiali, podtrzymywali się na duchu, bo nie było czasu myśleć, że mamy... 1 0 0 kilometrów. Miło nam było kiedy przesympatyczna Mał-Gosia powiedziała: o zabiegani ostatnio często widzę te koszulki na zawodach! A śmiesznie kiedy biegnąc w gęstej mgle nagle Ktoś mówi: czy jeszcze Ktoś słyszy muzykę, czy tylko mnie gra w uszach? Dopiero biegacz który startował rok wcześniej wyjaśnił, że dobiegamy do Jarantowa gdzie będzie punkt odżywczy na pętli. Przed Blizanowem czekał na nas Kuba z informacją ile już biegniemy ( Boru specjalnie nie wziął zegarka), a ja postanowiłem nie patrzeć na zegarek  do ... wieczora. Podprowadził nas "nasz serwisant" do nawrotki, powiedział, gdzie są torby z naszymi rzeczami, że przy Gminie obiegamy rabatkę i z powrotem udajemy się na 1 pętlę. Zrobiło się widno więc spojrzałem na tablicę i pomyślałem: czy to możliwe ? Przecież to dopiero jedna dziesiąta trasy !
  
Pierwsza piętnastka; chłodno, ale atmosfera gorąca; Wzajemnie pozdrawiający i wspierający się biegacze. Życzliwi okoliczni mieszkańcy dodający otuchy i kapitalne dzieciaki na punktach odżywczych. Każde prosi by akurat od Niego wziąć kubek. Punkty niczym delikatesy; ciasto, herbata, kawa, kanapki, banany, izotoniki itp.itd. Uśmiechnięci policjanci i strażacy na trasie; to wszystko sprawia, że niewidzialne fluidy dodają biegaczom sił. Pięćdziesiąty piąty kilometr robi się cieplej, ale jeszcze nie pozbywamy się ciepłych bluz, zmieniam jedynie skarpety i buty, bo złamany kiedyś palec prawej stopy daje się ostro we znaki; Odżywki własne w kieszeń i w drogę. Nie opiszę w jakim czasie która pętla i innych szczegółów, bo od tego momentu to była jakaś mantra. Picie, jedzenie, bieg, marsz, owszem jakieś rozmowy, ale to wszystko w stanie jakby odurzenia tą niesamowitą rewelacyjną atmosferą. Pod koniec siedemdziesiątki Macias przyspiesza, bo jak wcześniej powiedział; rok temu zrobił 55, to teraz 70, żeby miał po co wrócić za rok. Kiedy my dociągamy siedemdziesiątki zaczynamy mu zazdrościć, że za chwilę będzie już pił piwko i moczył się potem prysznicem.... Zrobiło się ciepło, więc zmieniam mokre ciuchy, plastruję na nowo sutki i pochłaniam szybko ciepłą grochówke. Boru biegnie już sam. Czuję zmęczenie, ale z drugiej strony jest jeszcze sporo czasu do końca limitu. Wyruszam z nowym towarzyszem niedoli Piotrem. Marzymy tylko, żeby pokonać tę piątą pętlę; zaliczyć 85km odebrać medal, napić się piwa i posiedzieć pod prysznicem. Bolą plecy, barki, pośladki, stopy od spodu i od góry, piszczele, uda.... łatwiej byłoby wymienić co nie boli! Cieszę się że jest z nami Kuba. Robi fotki, ale i pomaga jak może. Najlepsze jest to, że kilometr przed końcem pętli wybiega nam naprzeciw i "holuje" do punktu. Przed 75 km dochodzi nas Sławek. Przez pewien czas maszerujemy. Potem decydujemy się ze Sławkiem przyspieszyć. Dobry z niego motywator; Cały czas powtarza: "muszę złamać setkę. Ten rok jest dla mnie pełen sukcesów, mam numer startowy 100. Pokonałem kontuzję, więc niech mi potem utną nogi, ale setka musi być moja!!" Mnie w tym czasie nie chce zginać się staw skokowy lewej nogi i jakoś dziwnie człapię. Mało tego paluch znowu boli, zmiana butów pomogła, ale na krótko. W duchu myślę; *pewnie złamiesz ale już nie ze mną*. Gdzieś na 78 km oboje mamy dość już coraz częściej przechodzimy do marszu. Zaczynamy godzić się z myślą, że to ostatnie kilometry i skończymy na 5-ciu okrążeniach. Wtedy dogania nas Danusia, która robi ostatnie szóste kółko (ma przewagę jednego okrążenia!!!) Gdy mówimy, że chcemy tylko dobiec i skończyć; Przekonuje nas: "macie już tylko półmaraton tj 21km do setki; dawajcie chłopaki " *Dawajcie, tylko połówka łatwo się mówi;)* Po chwili widzimy jak nam "odjeżdża". Na 80 km na punkcie w Brudzewie pijemy /czuję wstręt do słodkiego/ mam dość słodkiej herbaty, kawy i izotoników. Dlatego proszę o wodę, zjadam kawał drożdżówki (pycha) i staramy się podążać do mety. Zmęczenie wymusza zmianę taktyki; jak jest z górki truchtamy, pod górkę maszerujemy. Dziękujemy po drodze dzieciakom, strażakom,policjantom, bo przecież już kolejny raz nas tu nie będzie!!! Znowu czeka Kuba mówi co się dzieje, kto kończy itd. Meldujemy, że też kończymy. Jeszcze kilkaset metrów i widzimy nasz cel unosimy ręce; Meta 85km, zakładają nam na szyje medale, gratulują i wtedy.... pojawia się znowu  Danusia. "Chłopaki co Wy!? Jeszcze macie ponad dwie godziny, róbcie pętelkę i macie zaliczoną stówę!" Mówimy ze Sławkiem, że nie da rady, nie zdołamy wrócić przed końcem limitu. Na to sędzia "poczekamy na Was" Zasuwajcie! Danusia widząc sojusznika dalej: "chyba lepiej mieć setkę niż 85? dacie radę, ruszjcie się!!" A my jak bezwolne baranki; Medale na przechowanie Kubie i w drogę. Dobrze, że zdążyłem chociaż ubrać cieplejszą bluzę. Kończymy 87 kilometr z przeciwka nadjeżdża orszak weselny; Wszyscy nam machają, pozdrawiają, my się odwzajemniamy. Zaczyna robić się ciemno i zimno; żałuje, że nie wziąłem rękawiczek. Cały czas szukamy kilometrów na asfalcie i zastanawiamy się kiedy będziemy z powrotem. 90 km punkt odżywczy już tylko kilkoro dzieci z rodzicami; wmuszają w nas ostatnie dwie kanapki i herbatę. Wolno toczymy się dalej. Nagle Sławek mówi: "wiesz co? przestały mnie boleć nogi!' Wnioskuję, że też jakoś lepiej się czuję! Nawet zauważamy, że jakbyśmy szybciej posuwali się do przodu. Mija nas na światłach karetka; myślimy głośno *pewnie sprawdzają, czy w ogóle żyjemy* Za chwilę podjeżdża samochodem sam Mariusz Kurzajczyk. A mnie od razu leci przez głowę błyskawica; "pewnie nas chcą zdjąć z trasy!!! Teraz kiedy nam się tak dobrze leci!! Nie dam się zdjąć jak pani J.R..... Wygnali mnie na siłę to niech czekają" Okazuje się, że Mirza zapytał jak się czujemy i pojechał dalej ! Uff Wstepują w nas, a może odkrywają się jakieś nowe pokłady sił. Pierwszy raz tego dnia spoglądam na stoper... Kolejny punkt w Brudzewie i cierpliwie czekające dzieciaki z mamami. Robimy agrafkę już nie chcemy picia, ale bierzemy po kubku i naprzód. Uświadamiamy sobie; po pierwsze, że teraz tylko jakiś nadzwyczajny wypadek może nam odebrać tę stówę w debiucie. Mało tego jest szansa!! zmieścić się w limicie!!! Poganiamy się wzajemnie; i  ostrzegamy żeby w ciemnościach nie wpaść w jakąś dziurę. Nagle zatrzymuje się przy nas bus i słyszymy: wsiadajcie!! W pierwszej chwili znowu ta myśl ' zdejmują nas'!! Ale przecież jeszcze jest czas!! Okazuje się uczynny kierowca chce nas podrzucić! Dziękujemy! mówimy nie możemy! On zdziwiony czemu? Na to my jednym głosem musimy mieć całą stówę!! Na odchodnym kierowca rzuca: "nie, to trudno! a wiem bo tam stoją strażaki i pewnie Was spisują!!!" Nie tłumaczymy już, że nie o to chodzi. Wiemy swoje; chcemy mieć pełną satysfakcje, radochę a ten moment jest już tuż tuż.. Jakieś trzy kilometry; dzwoni telefon. Odbieram - Kuba się pyta gdzie jesteśmy? Bo podobno dopiero teraz ktoś jest na pierwszym punkcie!! Już wiem mam zaliczoną stówę w debiucie!!! Mówię Kubie masz nasze medale? Zaraz będziemy u Ciebie. Od tej pory lecimy jak na skrzydłach!!! Po drodze zakładamy medale i chociaż tłuka nas po klatach "drzemy" do mety ile sił. Nie czujemy bólu, zmęczenia. Ogarnia nas jakaś euforia; Gratulujemy sobie! Dopadamy do tablicy Kuba robi "dowodowe" fotki.
  
Sędzia podaje czas, dziękujemy mu, że nas wygnał na to ostatnie kółko. Więc żartuje: 'Teraz zróbcie pętle honorową'! Robię honorową rundę... wokół rabaty przed urzędem gminy. Spotykam jeszcze Danusie która pyta: i co warto było? lepiej mieć stówkę? jasne o niebo lepiej !! dziękuję Jej serdecznie i idę na stołówkę. Po drodze napotkani biegacze / już dawno odświeżeni/ ściskaą mi ręce gratulują! Jestem jakby oszołomiony. Jeszcze nigdzie na zawodach nie spotkałem się z taką atmosferą, pełną życzliwości i przyjaźni. Chyba podobnie tylko można poczuć się tylko u Jacka Chudy w Blachowni. Na stołówce spotykam  ale.mocarza, zamieniamy kilka zdań i wreszcie na salę. Gratuluję mojemu klubowemu  kompanowi Boru przebieram się i idę pod wymarzony prysznic. Nastawiam ciepłą wodę wchodzę pod strumień i ... jakby odeszła cała ta niewidzialna siła która przez ostatnie godziny dawała nam "kopa" Czuję zmęczenie, bolące nogi, spierzchnięte wargi... Nagle biorą mnie dreszcze; Telepię się jak galareta, myślę 'tylko brakuje, żebym tu jeszcze' "wyrżnął orła"! Podkręcam cieplejszą wodę i po chwili zęby przestają mi latać. Jeszcze takie cosik mi się nie zdarzyło, ale też jeszcze setki nie biegałem;) Potem do śpiworka i złocisty napój energetyczny. Mówię do Kuby idziesz na zakończenie imprezy za mnie; ja już się nie ruszam. Jednak po kilku minutach, zmieniam zdanie. Myślę 'wytrzymałeś chłopie tyle to te parę minut jeszcze wytrzymasz!' A wszystkim tym którzy uzyskali takie kosmiczne czasy należą się nie tylko medale i puchary, ale przedewszystkim ogromne brawa!!! Ponadto trzeba podziękować wszystkim dzięki którym mogłem w tak rewelacyjnej imprezie uczestniczyć. Po dekoracjach losowanie nagród /nigdy nie mam farta/ a tu jakby limit szczęścia jeszcze nie został wykorzystany: dostaję koszulkę. Na koniec bijemy  brawa dla organizatorów, władz gminnych, wolontariuszy i  skandujemy: dzię-ku-jemy! dzię-ku-jemy! dzię-ku-jemy! Po części oficjalnej jeszcze Kuba przygotowuje mi gorący kubek; Zjadam, popijam kilka łyków piwa i do śpiwora. Robi się cieplutko, zaczynam przysypiać z myślą.... *muszę tu jeszcze wrócić* przecież trzeba złamać 'dwunastkę' ;))





Też biegam ale sztafetowo :D cały wakacje biegałam tylko ...

... nie w niedziele ;) to sie opłaca. ! bieg to nie tylko bieg :) Pozdrawiam

~weronika 2008-11-04 15:04
zgadzam się "bieg to nie tylko bieg" ;)



~tete 2008-11-04 22:32
Chylę czoła........... Też biegam i wiem, że zasłużyłeś na ...

... olbrzymie brawa. Na razie najdłuższym moim dystansem były półmaratony.  Ale mam plan: pierwszy maraton przed skończeniem pięćdziesiątki, a że to już nie za ...

~Cecylia 2008-11-05 20:29
wielkie dzięki !  jestem w okresie roztrenowania, ...

... odpoczynku i regeneracji więc już nie startuję. Skoro biegasz pólmaratony to maraton jest Twój, tylko zacznij wolno ! /pamietaj, że maraton to nie dwie polówki/ Życzę ...

~tete 2008-11-05 21:16
Znam dokładną datę moich urodzin, niestety nie wiem kiedy ...

... dokładnie zdecyduję się na start w maratonie. Pozostały mi jeszcze dwa lata i 53 dni.  Już dzisiaj dziękuję Ci za kciuki. Pozdrawiam:))

~Cecylia 2008-11-06 18:05

wtorek, 14 października 2008

[149] To nie tak miało być...

Bieg Papieski - szczytna idea, więc powinien być świetną imprezą. Powinien, ale nie był; Adresowany jest podobno do wszystkich i każdy może wziąć udział. Ale kto może uczestniczyć w biegu przedpołudniem w... poniedziałek. Podobno musi to być dzień powszedni, bo nie byłoby frekwencji. W weekend rzekomo nie byłoby takiej masówki ze szkół. Czyli jak za PRL-u; po co reklamować imprezę, zachęcać ! Wystarczy liczyć, że młodzież zamiast siedzieć w szkole będzie wolała iść na błonia. Ewentualnie jak w przypadku pochodów pierwszomajowych będą musieli reprezentować swoją szkołę "dobrowolnie z przymusu" Bardzo dużo młodzieży tej starszej zwłaszcza uczestniczyła jedynie biernie (kibice). Ktoś zapomina, że tak jak: "z niewolnika nie ma robotnika" tak nikogo na siłę nie zachęci się do sportu. Najskuteczniejsza metoda to nie kij, ale marchewka. W sporcie amatorskim, czy zawodowym każdy chce być docenionym /a co dopiero dziecko/ Gołota który dostawał po gębie od Mike Tysona po walce również inkasował grubą kasę za walkę. W biegach gdzie startujemy razem z profesjonalistami dba się także o nas amatorów. Na trasie dostajemy owoce, napoje; na mecie medale upominki, dyplomy, posiłki itp. itd. Organizatorzy rozumieją, że gdyby w biegach ulicznych wystartowali sami zawodowcy to nie byłyby to liczące w setki, a nieraz tysiące rzesze biegaczy. Dla samej elity biegu ciężko pozyskać tylu sponsorów, pozamykać ulice połowy miasta i jeszcze mieć poczucie spełnienia misji-propagowania sportu i zdrowego aktywnego wypoczynku. Organizatorzy zachęcają jak mogą; oferują losowania nagród /nierzadko cennych/ wśród wszystkich uczestników byleby tylko liczba starujących była jak najwieksza. Prawda jest taka, że my amatorzy jesteśmy cennym tłem dla ścigantów walczących o laur zwycięstwa. Pewnie, że jest coś takiego i u amatorów i zawodowców jak satysfakcja; którą co tu ukrywać potęgują "marchewki" Dlatego na mecie najlepsi bywają honorowani: nagrodami, pucharami, medalami i innymi trofeami. Ponad wszelką wątpliwość zsłużyli na zaszczyty ciężkimi treningami, wyrzeczeniami, poświęceniem itd. Ale do rzeczy; Bieg Papieski to ponoć zawody gdzie najważniejszy jest udział !!! No i tak: 99% uczestników biegu to dzieci i młodzież. Przychodzą   wszyscy którzy ze sportem stykają się jedynie na lekcjach wf-u oraz zawodnicy z klubów. Po zawodach zwycięzcy otrzumują nagrody, puchary z rąk oficjeli przy błyskach fleszy i OK. Ale dlaczego wszyscy pozostali zostają odesłani z kwitkiem. "Murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść" Dlaczego nie zapewnia się podstawowej rzeczy PICIA?!!  Losuje się trzy torby "reklamówki" z logo miasta /z nieznaną zawartością/ wśród kilkuset uczestników!!! Czy miasta nie stać żeby obdarować każde dziecko jakimś soczkiem i wafelkiem czy batonikiem ? Jeżeli budżet takiej szczególnej imprezy jest niewielki, może zamiast pucharów wręczyć tylko dyplomy i słodkie upominki. Tylko wtedy nie byłoby efektownych fotek z wręczania okazałych pucharów. O urzędnikach mówi się, że z natury są bezduszni, więc trudno oczekiwać od Nich wrażliwości. Ale jeżeli wśród organizatorów są osoby duchowne to można oczekiwać pochylenia się nad tymi najsłabszymi. Dlaczego ksiądz który jest na imprezie nie widzi, że udział bierze; Młodzieniec w butach za kilkaset pln i markowych ciuchach, popijający napój energetyczny za kila zeta; oraz synek w znoszonych porciętach i dziurawych "halówkach" z bazaru. Ten pierwszy pewnie by nawet nie stał za "taką" nagrodą, ale dla tego drugiego byłby to przysmak i zachęta na przyszłość. Czy ksiądz nie wie, że dzieci nieraz nie dostają do szkoły drugiego śniadania ? Że są przypadki zasłabnięć na zawodach, bo rano w domu nic nie jedzą !? Poruszałem wcześniej sprawę słodkiego upominku i picia dla wszystkich. Może niezbyt stanowczo?. Może powinienem walnąć pięścią w stół?. Może byłem mało przekonujący?. Tak czy inaczej byłem po stronie organizatorów, jest mi wstyd i nie mam dla siebie usprawiedliwienia. Jan Paweł II zawsze szczególnie pochylał się nad najsłabszymi i najmłodszymi. Więc teraz Nasz Ojciec Święty pewnie "przewraca się w grobie" Zapomnieliśmy, że nie oczekiwał monumentów i pomników, ale wspierania bliźnich.

niedziela, 12 października 2008

[148] Niedojedzony...

Przed startem w MW planowałem po powrocie z Warszawy roztrenowanie i dłuższy odpoczynek. Jednak po maratonie czuję się jakiś "niedojedzony"... Fizycznie i psychicznie trudy biegu zniosłem dobrze. Obyło się bez obtarć, pęcherzy i totalnego zmęczenia. Chyba dlatego szybko wrócił głód biegania. Zweryfikowałem, więc plany i do zmiany czasu na zimowy biegam regularnie. W ubiegłym roku listopad również był miesiącem odpoczynku od biegania. Wolne nie oznacza całkowitego rozbratu z bieganiem. Jakieś tam truchty na pewno będą ;) Dziś "żyję" maratonem w Poznaniu, bo biegli tam nasi Zabiegani: Bem i Verdi oraz sporo znajomych maratończyków. A wśród nich nasz przyjaciel Jacek Chudy. Z "gorących" jeszcze  nieoficjalnych wyników wynika, że Verdi i Bem mają nowe rekordy życiowe! Ale wykręcili czasy!!!! /  3:13:50 i 3:29:28!!!/ Wow! super! Gratulacje i wielkie brawa! Jutro muszą zdać relacje z pierwszej ręki! Cieszę się także, bo wg nieoficjalnych wieści Poznań przebił Warszawę pod względem ilości uczestników i pozostaje NAJWIĘKSZYM MARATONEM w POLSCE !!!!! Miałem okazję startować w tamtym roku w Poznaniu i teraz w Warszawie i osobiście uważam, że organizacyjnie Poznań też jest GÓRĄ!!!! /wybieram się za rok/ A na razie czas zejść na ziemię.Na wczorajszym spotkaniu biegowym w Alei Brzozowej mieliśmy okazję poznać kolejnych dwóch biegaczy (pozdrawiam! ;) z naszego miasta. Na co dzień biegają w innej dzielnicy, ale mam nadzieję, że to nie ostatnia Ich wizyta na Bialskiej. Jutro Zabiegani włączają się do organizacji Biegu Papieskiego na Jasnogórskich Błoniach:
  
W ramach obchodów VIII Dni Papieskich w Częstochowie w poniedziałkowe przedpołudnie na błoniach jasnogórskich odbędzie się Bieg Papieski.
Wszystkich miłośników biegania tych małych jak i wcześniej urodzonych serdecznie zapraszamy.
Program imprezy:
BIEG PAPIESKI
W ramach obchodów VIII Dnia Papieskiego w Częstochowie
13.10.2008 r. (poniedziałek)
I. CEL IMPREZY
Bieg otwarty, w hołdzie pamięci Ojca Świętego Jana Pawła II, w 30 rocznicę jego pontyfikatu
II. ORGANIZATORZY
Urząd Miasta Częstochowy
Kuria Metropolitalna w Częstochowie
Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji w Częstochowie
Stowarzyszenie Zabiegani - Częstochowa
III. TRASA
- BIEG NR 1 - klasy I-III szkoły podstawowej - dystans 200 metrów
- BIEG NR 2 - klasy IV-VI szkoły podstawowej - dystans 600 metrów
- BIEG NR 3 - gimnazja - dystans 900 metrów
- BIEG NR 4 - bieg główny (kategoria open) – 1550 metrów
IV. SCENARIUSZ
Od 8.45 - przyjmowanie zapisów do biegów we wszystkich kategoriach
9.30 - modlitwa przed szczytem jasnogórskim
9.40 – otwarcie zawodów
9.45 - start klas I-III
10.10 - start klas IV-VI
10.35 - start gimnazjów
11.00 - start biegu głównego (kategoria open)
11.30 – rozpoczęcie dekoracji zwycięzców*
11.45 - zakończenie zawodów
V. ZGŁOSZENIA
Od godz. 8.45 przy biurze zawodów usytuowanym
na Błoniach Jasnogórskich
UWAGA: dzieci i młodzież do lat 18 obowiązują ważne badania lekarskie bądź pisemne zaświadczenia rodziców/opiekunów o zgodzie na udział w Biegu. Za badania lekarskie grup zorganizowanych odpowiadają opiekunowie. Osoby dorosłe startują w Biegu na własną odpowiedzialność.

czwartek, 2 października 2008

[147] Zmarnowałem..

Zmarnowałem okazję; poprawienia życiówki i już po raz drugi złamania "3:45" Ale jak to mówią: "do trzech razy sztuka" lub "co się odwlecze to nie uciecze" W zasadzie to za dwa tygodnie w Poznaniu powinienem stawać do poprawki. Przygotowany byłem jak nigdy dotąd. "Dałem ciała" bo po prostu zlekceważyłem  królewski dystans. Przed pierwszym maratonem czułem wielki respekt. Teraz przed czwartym poczułem się zbyt pewny siebie i zostałem skarcony. Ale po kolei; do piątku było OK. Wypoczęty, nawodniony, wyspany... gotowy do walki. W sobotę pobudka 3:40 i szynami do stolicy. Po przyjeździe całe przedpołudnie latanie i załatwianie spraw na mieście. Potem "dreptanie" po miasteczku maratońskim i dopingowanie sztafet w Ekidenie. Później znowu buszowanie po Warszawie i dopiero wieczorkiem około dwudziestej pierwszej... do hotelu.! Nie chciałem startować w sztafecie, żeby niepotrzebnie nie tracić sił. Jednak chyba mniej kosztowałby mnie ten start na 5km, niż całodzienne łazikowanie. W dodatku pokpiłem sprawę sprawę odżywek. Nie kupiłem żela przed wyjazdem, bo sądziłem, że kupię na targach i od razu oddam do społecznego Komitetu Odżywek Własnych (organizator nie prowadził punktów odżywek własnych) Na ekidenie okazało się, że namiot KOW jest w miasteczku maratonowym, a całe targi w Biurze Zawodów !? Wieczorem kombinowałem jak już kupię to najwyżej zabiorę w kieszeń, przecież nie będę się wracał dla garstki makaronu/Pasta party/ i oddania żela do "MM" Niestety na targach okazało się, że odżywek które by mi pasowały ...nie ma. Cóż, człowiek całe życie się uczy, szkoda tylko, że nauka drogo kosztuje. Z drugiej strony w następnym maratonie pobiegnę *nie podczepiając się pod zajączka* Nie żebym miał coś do pacemakerów, bo przecież  nikogo się nie zmusza do do biegu w konkretnej grupie. Ale tak jak nie każdy oficer będzie dobrym dowódcą, tak i nie każdy doświadczony maratończyk musi być dobrym pacemakerem. Dziś szukając znajomego w wynikach MW; mniej więcej dwieście miejsc wyżej niż ja zaskoczyły mnie międzyczasy z dziesiątego kilometra ! Maratończycy kończący bieg z czasem poniżej 3:45...początek biegli nawet kilka minut wolniej niż ja z grupą. Czyżby potwierdzała się stara prawda, że maraton należy zacząć wolno i przyśpieszyć dopiero po trzydziestym kilometrze ? Przeglądałem, analizowałem inne wyniki i chyba niepotrzebnie na początku staraliśmy się odrobić straty ze startu. Inne mankamenty biegu w grupie to: tłok na punktach odżywczych (trudno złapać kawałek banana), skrobanie "marchewek" Do tej pory wydawało mi się, że biegacze są bardzo życzliwi. Zdziwiły mnie więc takie teksty przy marchewkach: "- przepraszam! - co biegać nie umiesz?, to się nie zapisuj na maraton! - a co?! coś Ci się nie podoba!? to chodź!" Dotychczas nie spotkałem się z agresją wśród biegaczy, a raczej z wyrazami uprzejmości; może to adrenalinka tak działa? W jakiejś gazecie czytałem ( nie wiem ile w tym prawdy), że przy kibolach jeżdżący na ustawki znajdywano jednorazowe strzykawki z adrenaliną. /Jakoby miała podnosić agresję i wytrzymałość ? !/ Kolejna sprawa: grupa pomimo zachęt zajączka nie chciała tak jak kolarski peleton na zakrętach "przytulać się do wewnętrznego krawężnika" (zawsze trochę kroków się oszczedza)No cóż czwarty maraton zaliczony, nowe doświadczenia zdobyte, więc nie narzekam, bo czas to naprawdę sprawa drugorzędna! Widocznie tak miało być!!! Zwłaszcza, że ten bieg chciałem pokonać specjalnie dla MLP ! /czy dlatego musiał zaboleć?!/
  
Najważniejsze, że do trzydziestego kilometra biegło mi się super. Niestety w tłoku trudno było regularnie się dożywiać i pić. Gdzieś na trzydziestym kilometrze musiałem wybierać, albo zjeść i napić się; ryzykując odjazd grupy lub potem maszerować jako zombi.  Po zostaniu za grupą próbowałem jeszcze walczyć żeby ją dojść. Ale za szybki początek sprawił, iż zabrakło mocy. Porównując organizacyjnie maratony w których uczestniczyłem uważam, że POZNAŃ jest NAJLEPSZY!!! 1. Biuro, miasteczko, targi, szatnie, prysznice...- wszystko na Malcie w jednym miejscu. /Jeśli nie zna się Wa-wy latanie między Biurem i miasteczkiem jest trudne. Zwłaszcza gdy nie przyjeżdża się własnym samochodem. Chociaż z dojazdem i parkowaniem  też były problemy 2. Posiłek po biegu; owszem mogę sam kupić, ale w Warszawie musiałem stać w ogonku z kibicami, osobami towarzyszącymi itp. więc zrezygnowałem i wolałem iść na miasto. /W Poznaniu w punkcie za okazaniem numeru dostałem posiłek i piwko bardzo szybko - Wielkopolska gościnność?/.  3. Szatnie i prysznice: Niewielki namiot podzielony na pół (kobiety/mężczyźni) pusty! żadnej ławki, wieszaka. Chłop na chłopie, ciemno. Nic dziwnego, że większość wolała przebierać się na trawniku. Do pryszniców można było jechać busikiem lub maszerować 700m./odpuściłem/ 4. W czasie biegu maratończycy którzy spali na hali opowiadali o stresie z dojazdem komunikacja publiczną na start. /W Poznaniu specjalne autobusy wiozą uczestników z Areny na Maltę. 5.W dniu startu miały być namioty do przebierania; w rzeczywistości ludzie przebierali się na chodnikach i witrynach sklepowych. 6. Depozyt składało się w samochodach przy starcie; przyjechały dwa. Kto miał wyższy numer miał czekać na kolejne. Potem okazało się, że nie dojadą , więc wszyscy na hura do tych które były. Worki na depozyt stanowczo za małe; nawet średniej wielkości plecak nie wchodził. 7. Pakietu startowego nie porównuję, bo nie biegam dla gadżetów. Przyznam tylko, że do dziś używam tzw. "koszulki technicznej" ecco z 8 MP. Oczywiście maratończyk jest twardy i odporny, więc trudne warunki GO nie odstraszą. Organizatorzy nie powinni jednak wpadać w samozachwyt i starać się korzystać z uwag uczestników, by z każdą edycją było lepiej. Z tym jednak bywa różnie; niekiedy uwagi nawet trafne bywają ignorowane i  traktowane  niczym niesłuszny atak krytyki. Reasumując po maratonach; w zeszłym roku: łódzkim, poznańskim i w tym roku krakowskim i warszawskim - W ROKU PRZYSZŁYM bezapelacyjnie wybieram 10 MARATON POZNAŃSKI !!!  Chyba będę musiał jeszcze polecieć jakiś maraton przed  10MP, bo jestem "żądny" rehabilitacji. ;) Gdyby nie finanse, chyba zaryzykowałbym (takiego mam "kaca") i skusiłbym się zaraz 12-go na Poznań. Tym bardziej, że już nie "czuję" w kościach przebiegniętego maratonu. Aha, po MW zaraz w poniedziałek 50 minut truchtu. Z początku było ciężko, ale jak minęło półgodzinki  "funkcje życiowe" wróciły. We wtorek dwie lekcje gimnastyki rozciągającej, a w środę spokojne osiem kilometrów. Czwartek ponownie gimnastyka.  Na piątek planuję luzik i dopiero w sobotę tradycyjnie bieganko w alei brzozowej.

Szukaj na tym blogu:

Translator

...łuk mój kładę na obłoki, aby był znakiem przymierza między Mną, a ziemią..." Rdz.9,13

...łuk mój kładę na obłoki, aby był znakiem przymierza między Mną, a ziemią..." Rdz.9,13