"Zdrowie tak jak pieniądze zdobywa się w pocie czoła. Aktywność fizyczna i przemyślany sposób odżywiania mogą być przyczyną dobrego stanu zdrowia" *Nie dlatego przestajesz się bawić, bo się starzejesz. Starzejesz się, bo przestajesz się bawić*


niedziela, 28 października 2007

[102] Spotkanie na szczycie...

Czas kończyć sezon biegowy A.D.2007. Bardzo udany zresztą, bo udało mi się poprawić wyniki z ubiegłego roku na każdym dystansie. Więc w minionym tygodniu cztery lekkie dni biegowe, a w nadchodzącym tylko trzy. Po roztrenowaniu czas regeneracji i odpoczynku od biegania. Nie oznacza to całkowitej abstynencji biegowej, pewnie co kilka dni jakieś truchtanko się zdarzy..... W końcówce listopada powrót do treningów i ładowanie akumulatorów, czyli budowanie bazy. Na razie w listopadzie planuję więcej gimnastyki siłowej, jakiś basen, rowerek, a może i pogram z chłopakami na sali?... Wczoraj udało się doprowadzić do spotkania biegaczy odwiedzających forum grupy AHEAD Częstochowa na biegajznami.pl. Stawiło się pięciu pasjonatów /Verdi, Żywiec, Boru, Fotogut  i niżej podpisany/ Miłośnikom biegania nawet nie przeszkadzała dość wczesna pora. A 6:30 przed zmianą czasu to jeszcze ćmok na dworze. Biegnąc na spotkanie tuż po szóstej na odcinku Bialskiej gdzie nie ma oświetlenia miałem wrażenie jakbym miał zasnąć. Przed siódmą zrobiła się już szarówka, więc zanim ruszyliśmy było już OK. Biegam  samotnie, więc takie bieganko w towarzystwie jest całkiem fajne i myślę przydatne. Podczas biegania trochę pogadaliśmy o imprezach, własnych doświadczeniach i nim obejrzeliśmy się strzeliła godzinka z hakiem. Na razie wstępnie umówiliśmy się ponownie za tydzień i zobaczymy co z tego wyniknie. Może uda się pomnożyć liczbę uczestników spotkania?!. Widać na co dzień o różnych porach, że i w naszym mieście rozkwita moda na bieganie. Może nie wszyscy maja dojście do netu, może nie wszyscy wiedzą o takich stronach jak biegajznami, albo po prostu nie czują potrzeby integracji! Wspólne treningi mają wiele zalet, ale i wad: trudno dograć dogodny dla każdego czas no i poziom wytrenowania u każdego jest inny. Jednak towarzyskie bieganie co jakiś czas, może skonsolidować ludzi o podobnych zainteresowaniach. A wiadomo w jedności siła. Bardzo dużo jest prężnych grup biegowych, których członkowie nie tylko wzajemnie się wspierają, ale nawet organizuja imprezy biegowe. Do niedawna w naszym mieście można było w określone dni korzystać bezpłatnie z bieżni na stadionie lekkoatletycznym. Niestety komuś przyszło do głowy, że "darmo to umarło" i godziny za friko skasowano. Może więc gdyby częstochowskie lobby biegaczy było silne to udałoby się wywalczyć przywrócenie darmowych wejść na CKS. Z tego co wiem jeden z biegaczy pisał maila w tej sprawie do MOSiR-u, ale oczywiście nawet nie raczyli odpowiedzieć! *Polska to dziwny kraj* jak mówi Zulu Gula !!! Transmisje orange ekstraklasy w telewizji kodowanej, wejscie na bieżnie płatne, tu zakaz gry w piłkę, tam jazdy na rolkach; a potem lament; młodzi ludzie tylko wystają pod blokami, pija piwo, maja nadwagę, łobuzują itd itp...... a czyja to wina??!!!! W Czechach można zobaczyć mecze ligowe w otwartej telewizji. Jak były mistrzostwa bodajże w Korei też leciały wszystkie mecze, a u nas.......tylko kadry; reszta Polsat sport!!!!! kiedyś mówiło się sport nie tylko ćwiczy ciało, ale uczy i wychowuje!!!!  A teraz liczy się tylko kasa!!?????????

niedziela, 21 października 2007

[101] Przyjemne z pożytecznym...

 Tydzień temu  8 Maraton Poznański przeszedł do historii, a ja wciąż jestem pod wrażeniem tej kapitalnej imprezy. Zadowolony jestem  z wyniku i cieszę się, że ten maraton mnie "nie sponiewierał." Ktoś powiedział, że drugi maraton może okazać się o wiele trudniejszy. Ponoć debiutanci traktują ten dystans z większą pokorą i respektem. W moim przypadku za drugim razem biegło mi się o wiele łatwiej /na  pewno sprzyjająca aura też miała wpływ/ ale ojcem sukcesu było na pewno solidne przygotowanie. Po debiucie czułem ten dystans w kościach. Teraz już w poniedziałek półgodzinki potruchtałem (po debiucie dwa dni wolnego), we wtorek pokręciłem na rowerku stacjonarnym, a w środę zrobiłem solidną porcje gimnastyki. W czwartek siedem dziesięciominutowe łagodne wybieganie, i w piątek wolne z ośmiokilometrowym marszem. A wczoraj już........  nie wytrzymałem i pojechałem do Chorzenic. Trudno sobie odmówić zwłaszcza kiedy otrzymuje się osobiste zaproszenie od dyrektora zawodów!!!! Po drugiej edycji Biegu i Chodu Sportowego - "Dziękując za Polskę" pod patronatem Roberta Korzeniowskiego; dyrektor, główny pomysłodawca i "lokomotywa" imprezy  obiecywał, że da znać o kolejnym biegu i nie zapomniał.!!! Impreza kameralna, ale ciekawa, bo łączy przyjemne z pożytecznym. Już wcześniej głoszono, że impreza "Dziękując za Polskę" organizowana jest dla uczczenia Dnia Papieskiego i Święta Niepodległości. W tym roku doszło wspomnienie bitwy pod Nieznanicami-Kruszyną podczas Powstania Styczniowego, ale po kolei....  Otwarcie imprezy miało bardzo uroczysty charakter. Po powitaniu wszystkich przybyłych przez organizatorów, na placu przed OSP Chorzenice przy dźwiękach hymnu państwowego została wciągnięta na maszt Flaga Państwowa. Następnie dyrektor zawodów Pan Andrzej Borkowski przedstawił program imprezy i rozpoczęła się część sportowa. Biegi odbywały się na dystansie od 600 metrów dla najmłodszych do 2000 metrów w kategorii open. Natomiast chód sportowy na trasie półtora kilometra. Bardzo sprawnie przebiegały starty kolejnych grup wiekowych, chyba dlatego, że  było dość chłodno. Jednak orgowie mają "chody w niebie" bo aura okazała się łaskawa, nie padało no i świeciło słoneczko. Po zawodach wszyscy za dziękuję mogli zjeść żurek z kiełbasą i wypić gorącą herbatę. Już niewiele jest takich imprez, gdzie bez pobierania wpisowego organizatorzy przyjmują gości ze staropolską gościnnością - "czym chata bogata" i chwała Im za to !!!! Po podliczeniu wyników przy scenie zgromadzili się zaproszeni gośćie, zawodnicy, kibice i ..... asysta honorowa w składzie; poczty sztandarowe OSP, Regiment Kosynierów im. Tadeusza Kościuszki z Połańca i Drużyna Artylerii im. księcia Adama Czartoryskiego ze Staszewa. Na wstępie przedstawiono rys historyczny o Powstaniu Styczniowym i lokalnych działaniach niepodległościowych Polaków. Następnie Orkiestra OSP odegrała Rotę, a harcerze złożyli wiązanki kwiatów przy tablicy upamiętniającej Powstańców zamordowanych w chorzenickim dworze przez zaborców. Kolejny punkt programu to dekoracja zwycięzców, wręczanie pamiątkowych dyplomów i nagród. Oprócz grup wiekowych uczniów i podziału na biegi dziewcząt i chłopców w kategorii open wśród pań i panów sklasyfikowano też najlepsze rodziny (minimum 2 osoby). Po tej bardzo sympatycznej części, czekało jeszcze na wszystkich niezwykle ciekawe wydarzenie..... Na pobliskiej łące wspomniani wcześniej: regiment kosynierów i drużyna artylerii zaprezentowali plenerową inscenizację: wspomnienie Bitwy pod Nieznanicami-Kruszyną. Chorzenicka impreza to dowód, że można połączyć przyjemne z pożytecznym!!!!Zadziwiające, że coraz częściej niewielkie miejscowości (nie posiadające takiego potencjału osobowego i finansowego jak duże miasta) potrafią się zmobilizować i zrobić coś naprawdę fajnego. Dlatego wszystkim, którzy przyczynili się do jej organizacji należą się słowa uznania i wielkie brawa!!!!!.

wtorek, 16 października 2007

[100] Bez "ściany"... 3:56:28 !!!

Sezon biegowy 2007 można uznać za zakończony. Zwłaszcza, że był bardzo udany. Udało mi się w tym roku poprawić "życiówki" na 3; 5; 6; 10 i 13 kilometrów oraz te najważniejsze czyli w maratonie i półmaratonie. Cieszę się, że systematyczna praca na treningach dała taki efekt. Start w ósmym Maratonie Poznańskim planowałem od dawna. Przygotowywałem się solidnie, ale na początku października zaczęły piętrzyć się trudności i wyjazd stanął pod wielkim znakiem zapytania. Ostatecznie stanęło na tym, że do "stolicy kwitnącego ziemniaczka" pojadę bez mojego teamu. Dodatkowym wyzwaniem miał być nocleg "zbiorowy" na hali sportowej (debiut). Zaopatrzony w blankiet zniżkowy na PKP nabyłem bilet /swoją drogą połączenia kolejowe są koszmarne/ i "skokami" (z dwoma przesiadkami) udałem się do Pyrlandii. Na miejscu już na dworcu zostałem mile zaskoczony. Wszędzie plakaty zapraszające do punktu info w holu głównym. A tam sympatyczna dziewczyna rozdaje mapki Poznania i tłumaczy jak dojechać na Maltę, gdzie zlokalizowano biuro maratonu itd. itp. Na miejscu sprawna weryfikacja, pobranie chipa, pakietu startowego, no i oczywiście pasta party. Potem Targi Expo i heja do miejsca zakwaterowania t.j. hali "Arena" Już w drodze na Maltę "zgadaliśmy się" z maratończykiem z Warszawy Zenkiem, który już w Poznaniu startował. Trzymaliśmy się od tej pory razem w myśl zasady "we dwójkę zawsze raźniej" Zenek na nie jednej hali przed zawodami już spał, więc udzielił mi kilka wskazówek jak przeżyć tę "szkolę przetrwania". Po jako takim zagospodarowaniu obejrzeliśmy połówkę meczu Polska - Kazachstan i zdegustowani niemocą biało czerwonych poszliśmy szykować się lulu, żeby nie zepsuć w sobie pozytywnego nastawienia do walki z "królewskim dystansem" Wynik meczu poznaliśmy bez oglądania, bo po każdej bramce dochodziły do nas z jadalni okrzyki euforii. Spanie na tak wielkiej hali na karimacie, w śpiworze i niezbyt dogrzanej to naprawdę wyzwanie dla twardzieli. Na hali był praktycznie jeden wielki biwak, biegały dzieci, rodzinki potworzyły "grajdoły" a pojedynczy spacze-biegacze układali się we wszystkich możliwych miejscach. Podziwiam tych którzy spali na samych "dechach" bez żadnego materaca, czy śpiwora; przykryci jedynie kurtką. Rano wstałem dużo wcześniej, ale i tak były problemy z ......toaletami. Samo spanie takich warunkach można przełknąć, ale kolejki do toalety i poganianie się to dla mnie zbyt duży dyskomfort. Ale jakoś wszystko się udało. Po śniadanku pobiegłem do kościoła na Msze Świętą i o 8:30 autokary /pilotowane/ zawiozły nas na Maltę. Naprawdę jestem pełen podziwu dla organizatorów, wolontariuszy i wszystkich którzy dbali byśmy biegacze zostali sprawnie obsłużeni. Na miejscu tradycyjnie jak zawsze przebieranie, pakowanie rzeczy, oddawanie depozytu, rozgrzewka i na start. Praktycznie ruszyliśmy z lotu, kiedy nasi pacmakerzy z balonikami/4:00/ doszli na oznaczone miejsce "peleton" już ruszał. Pierwsze kilometry i oszałamiające wrażenie mnóstwo kibiców; dzieci, młodzież, dorośli;  z trąbkami, gwizdkami, kołatkami, a nawet patelniami i garkami. Wrzawa niesamowita, ponadto na przystankach MPk zainstalowały się kapele które śpiewem i głośną muzyką dodawały nam animuszu. Bardzo spontanicznie reagowała grupa kibiców "Kolejorza" Pozdrawiam!!!! Atmosfera naprawdę kapitalna. Jestem pełen podziwu dla Poznaniaków za Ich postawę i gościnność - DUŻE BRAWA!!!! Początkowo kilometry jakoś nawijały się wolno, ale dzięki niekończącym się opowieściom jednego z naszych przewodników, przestałem patrzeć na oznaczone kilometry. Tym bardziej, że Marinero i Mirza kontrolowali czas i prowadzili nas jak na sznurku. Należą Im się słowa uznania i podziękowania za równe tempo biegu i zabawianie nas "pasażerów autobusu 4:00" Po minięciu połówki poszło już z górki. Od początku koncentrowałem się na biegu, za radą Verdiego niewiele dyskutując w grupie i oszczędnie reagując na reakcje kibiców. Oczywiście dziękowałem Im uśmiechem za wsparcie!!!. Cały czas jednak patrzyłem na cyfry na plecach naszych "zajęcy"- 4:00 i powtarzałem sobie nie mogę ich stracić z oczu. Wszystko po to aby zrealizować plan i "złamać czwórkę" Podobnie jak w maju w Łodzi tu również jakoś szczególnie nie odczułem przysłowiowego "zderzenia ze ścianą" Oczywiście jakiś tam kryzysik trzeba przezwyciężyć, ale przecież na każdych zawodach trzeba "złapać drugi oddech." Gdzieś około 35 kilometra po  podbiegu zauważyłem, że jestem...... przed grupą czwórkołamaczy. Postanowiłem, nie czekać tylko swoim tempem zmierzać w kierunku mety. Po dwóch czy trzech kilometrach przyszła dygresja, czy aby nie za wcześnie się "wyrwałem". Pomyślałem jednak: jak grupa mnie dojdzie to już nie mogę odpuścić tylko na siłę się jej trzymać!!! W pewnej chwili nawet lekko mnie "poniosło" i zacząłem przyśpieszać. Przywołałem się jednak szybko do porządku; Tomek to jeszcze pięć kilometrów!!!! Jednak kiedy na "agrafce" na drugiej jezdni zobaczyłem "nasz autobus" wiedziałem już że czwórka padnie; tylko o ile?!! Krzyknąłem, więc  do pacmakerów i grupy dziękuję!!! A słowa nie wiem Marinero czy Mirzy: ZASUWAJ do mety!!! dodały mi skrzydeł!!! Przyśpieszyłem; na czterdziestym pierwszym kilosie wyrzuciłem jeszcze na wiwat w górę niesioną w ręce gąbkę i zacząłem finiszować!!! Na tym odcinku każdy mijany biegacz to jakby dodatkowa porcja paliwa wrzucona pod kocioł!. Wreszcie meta, spojrzenie na zegar 3:56, ręce w górę udało się !!!! medal i uświadamiam sobie, że w stosunku do wyniku z Łodzi /mBankmaraton 13.05.07/ poprawiłem się o 37 minut!!!!!Za metą wolontariusze podają napoje, nakrywają plecy folią termoizolacyjną; naprawdę organizatorzy zadbali o wszystko. Biegnąc na metę stwierdziłem, że w okolicy startu wisi nadal moja bluza która zdjąłem przed startem, oraz rękawiczki które zdjąłem po pierwszym okrążeniu. Dużo ciuchów pozostawili tam biegacze (nierzadko bardzo fajnych) ponieważ rano było chłodno, a szatnie od startu dzieliła odległość kilkuset metrów. Wiem teraz dlaczego Poznaniacy noszą miano Wielkopolan, poprostu są WIELCY. Gdzie w innym miejscu można zostawić na cztery godziny rzeczy na ulicy bez opieki ??!!! Wracając po bluzę miałem ciekawe zdarzenia; 1. Kiedy podążałem, idąc, trochę truchtając, znowu idąc, z medalem na szyji jedna z mijanych kobiet w pewnej chwili odzywa się do towarzyszącego Jej mężczyzny: "zobacz, temu jeszcze mało!" 2. Będąc już w al.abpa. Baraniaka poruszałem się chodnikiem, a po jezdni biegli kolejni maratończycy. Nagle słyszę z tyłu rowerzystę: " już niedaleko, da pan radę, ale lepiej ulicą" !! To się odwracam i mówię: "ja już skończyłem" - "o przepraszam, gratuluję!!!! -On na to. Przez dwa dni w Poznaniu spotkałem tylko życzliwych i sympatycznych ludzi, więc rozumiem teraz dlaczego na pamiątkowych koszulkach 8 Maratonu Poznańskiego orgowie dali napis: "I love Poznań Maraton"!! Później prysznic, na numer startowy - pyszna zupa gulaszowa i "złocisty izotonik", no i jeszcze certyfikat. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i czas wracać.... Tu znowu niespodzianka telefon od Verdiego (mojego idola biegowego) - gratulacje /obopólne bo pobiegł wow poniżej 3:15 !!!!! / i propozycja wspólnego powrotu Jego samochodem. Za co jestem  głęboko wdzięczny Jemu i Jego małżonce, bo w domowych pieleszach byłem sześć godzin wcześniej niż koleją!!!!!!! Cieszę się że dane było mi uczestniczyć w tej kapitalnej imprezie!!!!!! Również jako kibic sportowy mam ogromną satysfakcję, bo wsród kobiet triumfowała nasza krajanka; Częstochowianka Ewa Brych-Pająk z czasem 2:39:59 pokonała mistrzynię kraju Arletę Meloch i Białorusinkę Elenę Mazovkę  HUUUUUURRRRRRAAAAAAAAAAA!!!!!!!!

niedziela, 7 października 2007

[99] Ale mi fajnie gdy...

Ale mi fajnie, gdy....... wracam do 'miejsca zakwaterowania' z tak kapitalnej imprezy jak Bieg o Nóż Komandosa. Na jedenaście edycji niestety uczestniczyłem tylko w ostatnich dwóch i bardzo żałuję tych pierwszych dziewięciu. Obsługa biura zawodów, trasy, kuchni polowej, spikerka na piątkę z plusem. Tak wielu ludzi - życzliwych, sympatycznych i naprawdę ciężko pracujących dla nas biegaczy zasługuje na słowa uznania i podziękowania. Brawoooooo! Świetna trasa z atrakcjami, pogoda jak na zamówienie. Czas lepszy w porównaniu z rokiem ubiegłym o całe 9 minut; po prostu rewelacja. W dodatku biegło mi się fantastycznie i  na finiszu udało mi się wyrównać "porachunki"  z moim *osobistym rywalem*. Poprzedni rewanż wyszedł mi na Biegu Opolskim. Potem były "lata chude" tzn. starty w Blachowni i Złotym Potoku gdzie musiałem przełknąć gorycz porażki i uznać wyższość przeciwnika. Przyznaję szczerze jest DOBRY. Mało tego zawsze dochodzi mnie w drugiej połowie biegu, a to mnie mobilizuje i motywuje. W pewnym sensie jak już pisałem kiedyś moje wyniki są też Jego zasługą. Wiąże nas chyba jakaś nić telepatyczna, bo jak tylko o nim pomyslę już jest przy mnie. Na "Nożu"  to samo, zakończyliśmy harce po piachu, górkach i pomyślałem:"ciekawe:? czyżby mój rywal odpuścił tak fajny bieg? niemożliwe...ale jakoś przed startem nie "wpadliśmy" na siebie, ani w biurze zawodów?".... I.... ani się obejrzałem, a tu mnie mija!!!!! Moją piętą achillesową jest to, że na dłuższym dystansie 'przysypiam" i wtedy zwalniam- potrzebuję więc jakiegoś "bacika" No więc mówię sobie: 'ty się Tomek nie obijaj, ruchy kluchy, leniwe pierogi' i za nim..... dajemy równo, a ja kombinuję  jak tu rozegrać finisz.... Niepotrzebnie; rozwiązanie przyszło samo; Jakieś 400 metrów przed metą zobaczyłem przy trasie "Mój Team" / moich najbliższych/ a ich doping sprawił, że "dałem gaz do dechy" Nawet trochę się wystraszyłem, czy aby nie za wcześnie, bo jak spuchnę? Lecz już się  nie oglądałem tylko grzałem do mety "ile fabryka dala". Jak zobaczyłem wbieg po schodach to już wiedziałem, że będzie dobrze. Bardzo lubię podbiegi, więc potem jeszcze ścieżka i asfaltowy wbieg.... jest META! Stoper, medal, gratulacje!!!! Uff........ to są naprawdę cudowne chwile. Co do teamu; Tym razem do Kokotka udaliśmy się silną grupą (9 osób). Ale jak to w sporcie czterech biegaczy i piątka kibiców. Choć to i tak dobrze, bo kiedyś jak nasza kadra Polski wyjeżdżała na mecz to na jednego zawodnika przypadało pięciu działaczy. Z naszej czwórki najbardziej doświadczony i najlepszy jest Verdi, więc staramy się do niego równać, ale dzieli nasz przestrzeń kosmiczna. Ja biegam systematycznie, ale młode wilczki /syn Marek i chrześniak Adam/ choć trenują nieregularnie już chcą starego wilka "pogonić" O ile Adam ma jeszcze taką pokorę początkującego (na starcie ustawia się w końcu stawki, biegnie na zaliczenie) to Marecki szarżuje, a tu duch silniejszy niż cialo. Dziś po starcie "zgubiliśmy się" więc po drodze myślę: "gdzie ten Marek? chyba wyrwał do przodu, a mówiłem spokojnie!? W okolicy szóstego kilometra dochodzę Go i ....melduje mi, że..... kolanko szwankuje!!!! Ale jak stary uprzedzał, że trzynastka to już nie żarty to młody sądzi: co tam można na żywca!!!! Efekt bolące kolanko, bąbel na paluchu i siny paznokieć. Morał z tego taki - jak się nie przewrócisz to się nie nauczysz!!
Swoją drogą chłopaki wykręcili całkiem dobre czasy, więc przyjdzie mi niedługo szykować "czerwoną latarnię"!!! Wcale mnie to jednak nie martwi. Wprost przeciwnie cieszę się z Ich sukcesów i mam nadzieje, że może połkną bakcyla............ 

Szukaj na tym blogu:

Translator

...łuk mój kładę na obłoki, aby był znakiem przymierza między Mną, a ziemią..." Rdz.9,13

...łuk mój kładę na obłoki, aby był znakiem przymierza między Mną, a ziemią..." Rdz.9,13