"Zdrowie tak jak pieniądze zdobywa się w pocie czoła. Aktywność fizyczna i przemyślany sposób odżywiania mogą być przyczyną dobrego stanu zdrowia" *Nie dlatego przestajesz się bawić, bo się starzejesz. Starzejesz się, bo przestajesz się bawić*


poniedziałek, 27 listopada 2006

[57] Cd. laby...

W tym tygodniu nadal roztrenowanie i regeneracja. W poniedziałek, czwartek i dzisiaj 30 minutowe kręcenie na rowerku stacjonarnym. We wtorek i piątek półgodzinne leciutkie bieganko, a środa i sobota totalna laba. Zaczynam jednak już tęsknić za długimi wybieganiami czyli głód biegania powoli daje się we znaki.
Najdziwniejsze to jakieś pojawiające się bóle stawowe; Jak biegałem to nic mi nie dokuczało, więc dochodzę do wniosku, że przerwa w bieganiu nie zawsze wychodzi na zdrowie. W nadchodzącym tygodniu zaplanowałem już trzy razy swobodne bieganie coby nie zardzewieć, bo trzeba będzie powoli wracać do normalnych treningów. Dzień bez biegania to jak?........

niedziela, 19 listopada 2006

[56] Leniuchowanie..

Pierwszy tydzień roztrenowania,czyli totalnego lenistwa za mną. W poniedziałek miałem  iść do lekarza, ale trochę mi  gardziołko odpuściło; to w zamian zafundowałem sobie trzydzieści minut na rowerku stacjonarnym. We wtorek aby stawy nie "zardzewiały" półgodzinki sobie potruchtałem. W środę znowu zaczęło coś mnie skrobać w gardle, więc podjąłem decyzję ostateczną i nieodwołalną: w czwartek marsz do przychodni. Jak postanowiłem tak zrobiłem rano do lekarza i niestety zawód; "pan doktor dziś przyjmuje od jedenastej". No, więc nawrót i żeby czas oczekiwania się nie dłużył na rowerek. Przepedałowałem tak jak w poniedziałek ze dwa kwadransy i znowu po poradę. W przychodni ludzi nawet nie za wiele, ale pan doktor zamiast o 11 tej przyszedł wpół do dwunastej. Nie lubię tam chodzić; wkurza mnie gdy kolejka nie za wielka, ale zaraz znajdują się cwaniaki; Jeden tylko po skierowanie, drugi nie ma czasu i tylko ma podać badania, i oczywiście przedstawiciel farmaceutyczny który musi pilnie:"porozmawiać z doktorem w państwa sprawie" jak to określił. I każdy ma super ważne powody, aby się wepchnąć poza kolejnością. Nie jestem po medycynie, ale na mój gust to katar poszedł w zatoki i trzeba byłoby  wykurzyć go antybiotykiem. Doktorek potwierdził moje rozpoznanie dał antybiotyk i bioparox. Medykiem nie jestem chociaż jak powiada mój kolega każdy facet to jakby "ginekolog chałpnik". Leki biorę temperatury jednak nie mam więc wczoraj myślę sobie nie ma co trzeba znowu trochę leciutko pobiegać bo jak stawy zesztywnieją to potem będzie trudno je rozruszać. Oczywiście zaraz trafiła mi się przygoda z psiarczykiem! Biegam po takim lasku gdzie często ludzie spacerują z pieskami. Mądrzy własciciele psów jak widzą, że nadbiegam przywołują pupila i na chwilkę go przytrzymują za co każdorazowo Im dziękuje. Tym razem widząc co psipan wcale nie reaguje przechodzę do marszu. Na to gościu on nie gryzie niech pan biegnie; patrzę, ma kaganiec no to biegnę. A głupie bydle zaczyna biegać wokół mnie tuż pod nogami tak że nie idzie biec, mało tego; jak zwalniam, by się nie przewrócić to ten mnie brudnym pyskiem!!!! bęc!!! A pan psiarczyk? zadowolony uśmiechnięty: "on chce się bawić będzie panu towarzyszył cha cha.. " Więc ja mu, że chcę biegać, a nie bawić się z jego kundlem, choć prawdę mówiąc to najchętniej kopnął bym go w tyłek! przyjemniaczka. To  jeden tych; co to kiedyś też mi powiedział: "pies musi się wybiegać"! Ten gatunek uważa swojego pieska za ważniejszego niż inni ludzie. Naprawdę świat schodzi na psy. Dziś i juto w dalszym ciągu labowanie. Ponieważ brak treningów to więcej czasu do zagospodarowania mogę zatem poświęcić się mojemu drugiemu hobby ( kulinarnemu); wczoraj więc zrobiłem chlebek razowy na zakwasie, a dzisiaj pierogi z kapustą. I tym miłym akcentem kończę dzisiejsza relacje.

niedziela, 12 listopada 2006

[55] Nie tak to miało być...

Trochę zakończenie sezonu mi nie wyszło. Jak zwykle plany planami, a życie swoje. Chciałem zakończyć sezon mocniejszym akcentem ( 5.11),a tu nici z tego. Po wizytach  pierwszolistopadowych  na cmentarzach trochę mnie przewiało. I już w sobotę zaczęło mnie drzeć po kościach, a w niedzielę całkiem się rozłożyłem. Temperatura 39o dreszcze, bóle mięśni i stawów, ogólne rozbicie i jak to określa Wojtek Staszewski w swoim blogu  (polskabiega.pl) „kaktus w gardle” Przeleżałem całą niedzielę, na noc zrobiłem smarowanie rozgrzewającym bengayem i myślałem, że jakoś minie czyli „samo przyszło samo wyjdzie” Poniedziałek i wtorek zrobiłem sobie labowanie, a że w środę było OK to 30 minut sobie potruchtałem. Zaczynam okres roztrenowania, jednak wyczytałem  w ostatnim „Bieganiu” żeby w tym okresie całkiem nie rezygnować z biegania, bo potem mogą wystąpić kłopoty ze stawami. Postanowiłem więc dwa razy w tygodniu dla dobrego samopoczucia leciutko pobiegać.  Wszystko fajnie tyle tylko, że wcale po tych 30 minutach nie chce mi się wracać do domu. Myślę jednak, że regeneracja jest potrzebna więc, teraz będą długie spacery, basen, jazda na rowerku stacjonarnym itd. W czwartek latanie po stolicy, a że wiało okrutnie to też mi dało trochę popalić. W piątek niby w porządku, ale w tym gardle czuję drapanie, więc zacząłem coś brać. Dziś święto  wolne, a mnie od rana pięty palą, no i nie wytrzymałem; w samo południe uczciłem Święto Niepodległości  biegiem na sześć kilometrów. Chyba jednak coś we mnie jeszcze siedzi?, bo chociaż starałem się biec łagodnie i wolno to pulsometr wciąż mi pikał, że przekraczam granice tętna. Najciekawsze to to, że po bieganiu przestałem czuć kaktusa w gardle!!!!. Teraz jednak znowu mnie kłuje, więc w poniedziałek będzie trzeba się wybrać do przychodni. Jak ja nie nie cierpię chodzić do lekarza brrrrr. Normalnie, aż mnie trzęsie……

sobota, 4 listopada 2006

[54] Powitanie zimy...

Wczoraj przyszła zima. Nie powiem żebym był z tego powodu bardzo szczęśliwy ponieważ z natury jestem ciepłolubny. No ale cóż jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Wczorajszej nocy spadł śnieg i leży do tej pory, temperatura oscyluje w okolicy zera z tendencją spadkową. Przez cały czwartek ciągle coś się działo i nie miałem jak sprawdzić czy nie zapomniałem biegać po śliskim. Dopiero wieczorkiem ciuchy biegowe na siebie, buty na nogi i….. a najbliżsi patrząc wymownie na siebie; do mnie - co ty ? teraz, przecież wieje, ciemno, ślisko, chce ci się ? Ale ja już nie słuchałem i jak na skrzydłach pomknąłem na „swój stadion” A swoją drogą powinni  się przyzwyczaić, a nawet trochę mnie już rozumieć. Na początku jak zawiało to fakt wiatr jakby przeszył mnie na wylot, ale po chwili jak się rozgrzałem chłodu w ogóle nie czułem. Oczywiście zaliczyłem na powitanie „glebę” z tym, że pad był na tyle kontrolowany że od razu się pozbierałem. Dobrze, że żona tego nie widziała bo zaraz docinałaby mi, że już wiatr mnie przewraca; ostatnio wyzywa mnie od chudzielca!!!! Przez godzinkę lekcyjną zrobiłem trochę okrążeń, chociaż z każdą minutą pod nogami coraz bardziej chrzęścił śnieg i grunt jakby uciekał. Oj fantastyczna sprawa; wieczór, ciemno, księżyc i gwiazdy na niebie, cisza i ten chrobot pod butami. Bieganie w takiej atmosferze wprawiło mnie w tak świetny humor, że kiedy wróciłem w pielesze domownicy  spoglądali na mnie bardzo podejrzliwie. //Gdybym umiał czytać w myślach; to pewnie w „dymkach” nad Ich głowami byłoby-  "był gdzieś na piwku, a to bieganie to tylko pretekst do wyjścia z domu !"// ha ha ha haaaaa….......No cóż niestety nie znają tej radochy jakie daje nawet zimą  -
B I E G A N I E !!!!!!

Szukaj na tym blogu:

Translator

...łuk mój kładę na obłoki, aby był znakiem przymierza między Mną, a ziemią..." Rdz.9,13

...łuk mój kładę na obłoki, aby był znakiem przymierza między Mną, a ziemią..." Rdz.9,13