Trochę zakończenie sezonu mi nie wyszło. Jak zwykle plany planami, a życie swoje. Chciałem zakończyć sezon mocniejszym akcentem ( 5.11),a tu nici z tego. Po wizytach pierwszolistopadowych na cmentarzach trochę mnie przewiało. I już w sobotę zaczęło mnie drzeć po kościach, a w niedzielę całkiem się rozłożyłem. Temperatura 39o dreszcze, bóle mięśni i stawów, ogólne rozbicie i jak to określa Wojtek Staszewski w swoim blogu (polskabiega.pl) „kaktus w gardle” Przeleżałem całą niedzielę, na noc zrobiłem smarowanie rozgrzewającym bengayem i myślałem, że jakoś minie czyli „samo przyszło samo wyjdzie” Poniedziałek i wtorek zrobiłem sobie labowanie, a że w środę było OK to 30 minut sobie potruchtałem. Zaczynam okres roztrenowania, jednak wyczytałem w ostatnim „Bieganiu” żeby w tym okresie całkiem nie rezygnować z biegania, bo potem mogą wystąpić kłopoty ze stawami. Postanowiłem więc dwa razy w tygodniu dla dobrego samopoczucia leciutko pobiegać. Wszystko fajnie tyle tylko, że wcale po tych 30 minutach nie chce mi się wracać do domu. Myślę jednak, że regeneracja jest potrzebna więc, teraz będą długie spacery, basen, jazda na rowerku stacjonarnym itd. W czwartek latanie po stolicy, a że wiało okrutnie to też mi dało trochę popalić. W piątek niby w porządku, ale w tym gardle czuję drapanie, więc zacząłem coś brać. Dziś święto wolne, a mnie od rana pięty palą, no i nie wytrzymałem; w samo południe uczciłem Święto Niepodległości biegiem na sześć kilometrów. Chyba jednak coś we mnie jeszcze siedzi?, bo chociaż starałem się biec łagodnie i wolno to pulsometr wciąż mi pikał, że przekraczam granice tętna. Najciekawsze to to, że po bieganiu przestałem czuć kaktusa w gardle!!!!. Teraz jednak znowu mnie kłuje, więc w poniedziałek będzie trzeba się wybrać do przychodni. Jak ja nie nie cierpię chodzić do lekarza brrrrr. Normalnie, aż mnie trzęsie……
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz