Pierwszy tydzień roztrenowania,czyli totalnego lenistwa za mną. W poniedziałek miałem iść do lekarza, ale trochę mi gardziołko odpuściło; to w zamian zafundowałem sobie trzydzieści minut na rowerku stacjonarnym. We wtorek aby stawy nie "zardzewiały" półgodzinki sobie potruchtałem. W środę znowu zaczęło coś mnie skrobać w gardle, więc podjąłem decyzję ostateczną i nieodwołalną: w czwartek marsz do przychodni. Jak postanowiłem tak zrobiłem rano do lekarza i niestety zawód; "pan doktor dziś przyjmuje od jedenastej". No, więc nawrót i żeby czas oczekiwania się nie dłużył na rowerek. Przepedałowałem tak jak w poniedziałek ze dwa kwadransy i znowu po poradę. W przychodni ludzi nawet nie za wiele, ale pan doktor zamiast o 11 tej przyszedł wpół do dwunastej. Nie lubię tam chodzić; wkurza mnie gdy kolejka nie za wielka, ale zaraz znajdują się cwaniaki; Jeden tylko po skierowanie, drugi nie ma czasu i tylko ma podać badania, i oczywiście przedstawiciel farmaceutyczny który musi pilnie:"porozmawiać z doktorem w państwa sprawie" jak to określił. I każdy ma super ważne powody, aby się wepchnąć poza kolejnością. Nie jestem po medycynie, ale na mój gust to katar poszedł w zatoki i trzeba byłoby wykurzyć go antybiotykiem. Doktorek potwierdził moje rozpoznanie dał antybiotyk i bioparox. Medykiem nie jestem chociaż jak powiada mój kolega każdy facet to jakby "ginekolog chałpnik". Leki biorę temperatury jednak nie mam więc wczoraj myślę sobie nie ma co trzeba znowu trochę leciutko pobiegać bo jak stawy zesztywnieją to potem będzie trudno je rozruszać. Oczywiście zaraz trafiła mi się przygoda z psiarczykiem! Biegam po takim lasku gdzie często ludzie spacerują z pieskami. Mądrzy własciciele psów jak widzą, że nadbiegam przywołują pupila i na chwilkę go przytrzymują za co każdorazowo Im dziękuje. Tym razem widząc co psipan wcale nie reaguje przechodzę do marszu. Na to gościu on nie gryzie niech pan biegnie; patrzę, ma kaganiec no to biegnę. A głupie bydle zaczyna biegać wokół mnie tuż pod nogami tak że nie idzie biec, mało tego; jak zwalniam, by się nie przewrócić to ten mnie brudnym pyskiem!!!! bęc!!! A pan psiarczyk? zadowolony uśmiechnięty: "on chce się bawić będzie panu towarzyszył cha cha.. " Więc ja mu, że chcę biegać, a nie bawić się z jego kundlem, choć prawdę mówiąc to najchętniej kopnął bym go w tyłek! przyjemniaczka. To jeden tych; co to kiedyś też mi powiedział: "pies musi się wybiegać"! Ten gatunek uważa swojego pieska za ważniejszego niż inni ludzie. Naprawdę świat schodzi na psy. Dziś i juto w dalszym ciągu labowanie. Ponieważ brak treningów to więcej czasu do zagospodarowania mogę zatem poświęcić się mojemu drugiemu hobby ( kulinarnemu); wczoraj więc zrobiłem chlebek razowy na zakwasie, a dzisiaj pierogi z kapustą. I tym miłym akcentem kończę dzisiejsza relacje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz