bez zegarka, poświątecznie tam gdzie nogi poniosą he,he...
Zamiarowałem dychę, a wyszło jedenaście i pół, ale przecież kilometrów nigdy nie jest za wiele hi,hi...
Tym bardziej, że dzisiejsze bieganie dedykowałem jutrzejszym Nowożeńcom;) Myślami byłem z Nimi i w duchu wspopminałem sobie nasz ślub z Elżbietą sprzed trzydziestu sześciu laty.
To były całkiem inne czasy, inny ustrój, nawet inna mentalność ludzi. Obowiązywała wcześniejsza "rejestracja" /ślub cywilny/ w USC. Na pewno było skromniej i pomimo socjalizmu bardziej duchowo niż materialnie i nie na pokaz. Ale nie było mediów społecznościowych hi,hi...
Po świętach oprócz "balastu" po tych wszystkich smakołykach został mi... katar:( Noś "zabity" trudno oddycha się na starcie, lecz po zagrzaniu katar przechodzi i wychodzi, że trzeba by biegać na okrągło he,he...
Aura super! Dwie kreski powyżej zera na termometrze. Wilgotno po wczorajszych opadach i pewnie dlatego lepiej się oddycha niż w pomieszczeniach:)
Ktoś napisał na bieganie.pl: "Czy jest jakiś patent na bieganie w zimie?

Zwykle przestaję biegać
pod koniec września, kiedy temperatura spada poniżej 10 stopni. W tym
roku postanowiłem być twardy i biegać dopóki będzie powyżej zera. Ale
raczej spasuję, bo przy +5C w zasadzie nie daję rady. Już po pierwszym
kilometrze czuję się bardziej zjechany niż w końcówce maratonu...."
Znam wielu biegaczy, Którzy *tempem inwalidy* biegają cała zimę. Zresztą ja też. Niezależnie od pogody, cieszą się i mają niesamowita frajdę z szybszego
przebierania nogami:) Śnieg, mróz, chlapa ciapa, ślisko, biały puch po kolana... Nie marudzą tylko walczą z własnymi słabościami i
przeciwieństwami losu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz