
Poleciałem po kościele biegiem do wnusi z ciastem na świąteczny deser;) A potem hajda gdzie nogi poniosą, czyli pełna improwizacja hi,hi...
Nad Stradomką przy Twardej zastopowałem zegarek, a potem zapomniałem wznowić trening:( Gapowe się płaci, bo oczywiście gps poleciałłłł na skróty od razu do Słowiańskiej zamiast wzdłuż rzeki do mostu przy Jagielońskiej:( W ten sposób sam się "oszukałem" na dwa kilometry;) Na garmku wyszło dwanaście, a powinno być czternaście.
Co tam! Nieważne ile na liczniku. Ważne ile w nogach he,he... Prawdę mówiąc to zamierzałem biec prosto do Zaciszańskiej. Niestety przegapiłem moment kiedy trzeba przejść na drugą stronę rzeki, żeby ominąć odnogę Konopki i potem nie było już jak się przedostać. Mówią *nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło* hi,hi... Chciał nie chciał dołożyłem przy święcie trochę kilometrów i w tym tygodniu sześćdziesiąt trzy kilosy w pięciu wyjściach:)
Teraz czas na dalsze świętowanie po udanym przedpołudniu;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz