poniedziałek;) między pierwszym, a drugim dniem świętowania dyszka na otwarcie nowego miesiąca i pozbycie się "balastu" z dnia wczorajszego he,he...
Chłodno, bardzo wietrznie, puste ulice i bieganie na sam ze sobą hi,hi...
Było świetnie! Choć jeszcze wczoraj nie wiedziałem kiedy wyjdę i czy w ogóle dzisiaj wyjdę.
Z samego rana, żeby tradycji stało się zadość trochę dyngusa śmigusa z MLP, potem świąteczne śniadanie i Msza Św. na Jasnej Górze. Po obraniu ziemniaków elektryzująca myśl: wow!!! dopiero jedenasta, więc zdążę przed obiadem coś pobiegać hi,hi... Jeszcze sms do Pierworodnego i wypad;)
Oczywiście, aby nie było zbyt pięknie, garmek "zastrajkował" i odmówił współpracy:( Musiałem zatem po bieganiu prawie dwa pierwsze kilometry sobie "dorysować" he,he...
Wychodząc nauczony doświadczeniem lat poprzednich zastanawiałem się, czy przypadkiem po drodze nie dostanę z "wiadra" hi,hi... Jednak pogoda i nękanie Polewaczy przez ostanie lata zrobiło swoje. Na całej dziesięciokilometrowej trasie nie uświadczyłem nikogo ze aparaturą do lania wodą. O ile nie brakuje mi chamskich watach z wiadrami, które co roku urządzały sobie "polowania" szczególnie na samotne dziewczyny i kobiety. To bardzo zawiedziony byłem, że nikt w drugi dzień świąt nie biega:(
Co prawda gdy Synowa zobaczyła mnie dziś w ciuchach biegowych zdziwiona zapytała: "tata się gdzieś wybiera? czy właśnie wrócił?" A Kuba od razu wyjaśnił: "Edyta rano kiedy wspomniałem o bieganiu powiedziała patrząc za okno: *dziś przy takim wietrze bieganie jest raczej niemożliwe*"
Wychodzi, że dałem przykład, iż niezależnie od aury bieganie nie jest niemożliwe hi,hi...
Na bieganie pogoda jest zawsze:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz