
Lubię tuptać w Alei Brzozowej i chyba dlatego zacząłem od Bialskiej i terenów za Sanktuarium krwi Chrystusa:)

Zabrałem w kieszeń cienkie rękawiczki i po sześciu kilometrach założyłem, bo paluchy mi zgrabiały:(
Świeże powietrze o zapachu wilgotnej ziemi, cisza, mięciutko pod stopami i nogi naprawdę same niosą:)
Przed Gruszowa spotkałem jeszcze jednego biegacza;) a tak pusto! żadnych kijarzy, spacerowiczów, psów... Super!!!
Po Bialskiej padało już równo, lecz wcale nie chciało mi się wracać po dziesiątce. Ruszyłem zatem na Lisiniec trochę żwawiej, żeby mokre ciuchy mnie nie ziębiły.
Na bocznych drogach za "Bałtykiem" powstały już kałuże. Oczywiście pewien miły kierowca nie raczył przyhamować mijając mnie tylko sruu... spod koła błockiem po leginsach:(

Zmoknięty "jak kura" hi,hi... ale po zastrzyku endorfin szczęśliwy zdziwiłem się, że nadeptałem prawie dziewiętnaście kilometrów:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz