Już kiedyś sprawdzałem wytrzymałość telefonu w przerebli he,he... więc teraz przezornie zostawiłem go w plecaku. Chcąc uniknąć kąpieli w pełnym umundurowaniu jak w roku ubiegłym zdjąłem spodnie i w samej bluzie zacząłem wykuwanie "wanny" od brzegu. Gdy woda zaczęła sięgać powyżej pasa wyszedłem zdjąłem górę i wróciłem z powrotem. Trochę jeszcze skułem lodowej tafli tak aby woda sięgała piersi i zanurzony po szyje mogłem odsapnąć. Dobrze, że odpuściłem sobie dłuższe bieganie przed morsowaniem, bo zgrzałem się niczym w saunie;)
Śmiesznie musiałem wyglądać 'po';) Blada twarz, tułów zaróżowiony, a od pasa w dół czerwony jak rak, bo najdłużej stałem po pas w zimnej wodzie.
Fajnie było po wczorajszym wieczornym tuptaniu zregenerować mięśnie i stawy. Załapać zwiększoną dawkę endorfin dla pokonania stanu o który Ola określiła w komentarzu do poprzedniego posta: "nie czułam się ostatnio najlepiej, jakby ktoś mnie wyprał w pralce i odwirował!" To tak jak ja hi,hi...
Po morsowaniu zrobiłem kilka fotek telefonem i oczywiście biłem się z myślami wracać najkrótszą drogą jak przybiegłem, czy może zrobić choć pętelkę wokół glinianek. I...???
Oczywiście nie odmówiłem sobie źdźbła dodatkowej przyjemności;) To naprawdę uzależnienie! Przecież postanowiłem trochę "spuścić z tonu" w ramach tygodnia regeneracyjnego. Okey! cztery kilometry z małym hakiem to przecież minimum niezbędne do życia;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz