biegając z rana, bo teraz pada, pada, pada... Oczywiście deszcz nie jest przeszkodą w wyjściu na trening, lecz o tej porze roku to już nie taka radocha jak latem;) W dodatku biegnąc gdy pada to nie widać, że się człowiek poci he,he... No cóż, jeszcze zima, wiosna i dopiero lato. Inaczej mówiąc styczeń, luty... maj;) Lub jak u sąsiadów za wschodniej granicy: "dziewięć miesięcy zimy, a potem wsio lato i lato"
Dzisiaj wybiegłem nie mając żadnego pomysłu w którą stronę mam "lecieć". Ruszyłem przed siebie bez celu i po raz kolejny przekonałem się, że nie ma jak improwizacja;) Najpierw nogi zaniosły mnie na "Bałtyk". Zrobiłem kółeczko i miałem okazję zobaczyć jak początkująca biegaczka próbuje biegać "gallowayem":) Ilekroć widzę stawiających pierwsze kroki adeptów biegania wspominam moje początki;) Nie było lekko;) kilometr to był *Maraton* hi,hi...
Z parku Lisiniec nie wiem czemu potuptałem na Bialską i zdziwił mnie wysyp biegaczy. Dokładniej mówiąc biegaczek! Na krótkim odcinku /2km/ od kapliczki przy Okulickiego do sanktuarium napotkałem pięć pań, a za jeszcze dwie "Nordiczki" Jedna z "Kijarek" miała towarzystwo biegającego luźno dużego psa. Gdy zobaczyła, że się zbliżam przypięła mu smycz i trzymając go za obrożę czekała aż przebiegnę. Cenię takich "Psiarzy":) bo dla mnie to komfort psychiczny i dlatego zawsze dziękuję właścicielom czworonogów za ten gest dobrej woli:) Ale żebym się za bardzo nie zrelaksował to z Traugutta po chwili wyparował rudzielec z wlekącym się za nim chyba z pięciometrowym sznurkiem! Na szczęście moja skromna osoba nie znalazła się w jego zainteresowaniu i pomknął przed siebie. Zaraz za nim z tego samego kierunku pojawiło się dziewczę na rowerze i jestem prawie pewien, że tworzyli tandem.
Wracając na przejściu dla pieszych przy Okulickiego jak nigdy kierowca jadący lewym pasem z zatrzymał się i niecierpliwie zachęcał mnie do przejścia:) Ale widząc jadącą z tego samego kierunku prawym pasem ciężarówkę postanowiłem poczekać czy wyhamuje, bo ostatnio omijanie pojazdów, które zatrzymały się przed przejściem to prawdziwa zmora!
Trzynaście kilometrów na liczniku, a endorfin? hm... zapewne pokaźna dawka;) I dobrze, bo jutro gimnastyka, a kolejne 'szybsze przebieranie nogami' dopiero w czwartek:)
nie da się ukryć, zmierza zima! Ale od kiedy zaprzyjaźniłam się z nią biegowo w zeszłym roku, to powiem, że to do biegania jest moja ulubiona roku:) wtedy jednak mam najwięcej czasu jak się okazuje i największy komfort psychiczny:) a bieganie bez wcześniejszego planu na trasę ... czasami uwielbiam, to jak w podróż w nieznane!
OdpowiedzUsuńteż się zaprzyjaźniłem z zimą poprzez bieganie ;) Wcześniej nie cierpiałem tej pory roku :( i marzyłem, żeby móc jak bocian odlecieć przed jej nadejściem do ciepłych krajów ;)
OdpowiedzUsuńosobiście nie lubię biegać w deszczu, no chyba, że jest to mżawka ;)
OdpowiedzUsuńThe winter is comming ;-)
OdpowiedzUsuń