Zmarnowałem okazję; poprawienia życiówki i już po raz drugi złamania "3:45" Ale jak to mówią: "do trzech razy sztuka" lub "co się odwlecze to nie uciecze" W zasadzie to za dwa tygodnie w Poznaniu powinienem stawać do poprawki. Przygotowany byłem jak nigdy dotąd. "Dałem ciała" bo po prostu zlekceważyłem królewski dystans. Przed pierwszym maratonem czułem wielki respekt. Teraz przed czwartym poczułem się zbyt pewny siebie i zostałem skarcony. Ale po kolei; do piątku było OK. Wypoczęty, nawodniony, wyspany... gotowy do walki. W sobotę pobudka 3:40 i szynami do stolicy. Po przyjeździe całe przedpołudnie latanie i załatwianie spraw na mieście. Potem "dreptanie" po miasteczku maratońskim i dopingowanie sztafet w Ekidenie. Później znowu buszowanie po Warszawie i dopiero wieczorkiem około dwudziestej pierwszej... do hotelu.! Nie chciałem startować w sztafecie, żeby niepotrzebnie nie tracić sił. Jednak chyba mniej kosztowałby mnie ten start na 5km, niż całodzienne łazikowanie. W dodatku pokpiłem sprawę sprawę odżywek. Nie kupiłem żela przed wyjazdem, bo sądziłem, że kupię na targach i od razu oddam do społecznego Komitetu Odżywek Własnych (organizator nie prowadził punktów odżywek własnych) Na ekidenie okazało się, że namiot KOW jest w miasteczku maratonowym, a całe targi w Biurze Zawodów !? Wieczorem kombinowałem jak już kupię to najwyżej zabiorę w kieszeń, przecież nie będę się wracał dla garstki makaronu/Pasta party/ i oddania żela do "MM" Niestety na targach okazało się, że odżywek które by mi pasowały ...nie ma. Cóż, człowiek całe życie się uczy, szkoda tylko, że nauka drogo kosztuje. Z drugiej strony w następnym maratonie pobiegnę *nie podczepiając się pod zajączka* Nie żebym miał coś do pacemakerów, bo przecież nikogo się nie zmusza do do biegu w konkretnej grupie. Ale tak jak nie każdy oficer będzie dobrym dowódcą, tak i nie każdy doświadczony maratończyk musi być dobrym pacemakerem. Dziś szukając znajomego w wynikach MW; mniej więcej dwieście miejsc wyżej niż ja zaskoczyły mnie międzyczasy z dziesiątego kilometra ! Maratończycy kończący bieg z czasem poniżej 3:45...początek biegli nawet kilka minut wolniej niż ja z grupą. Czyżby potwierdzała się stara prawda, że maraton należy zacząć wolno i przyśpieszyć dopiero po trzydziestym kilometrze ? Przeglądałem, analizowałem inne wyniki i chyba niepotrzebnie na początku staraliśmy się odrobić straty ze startu. Inne mankamenty biegu w grupie to: tłok na punktach odżywczych (trudno złapać kawałek banana), skrobanie "marchewek" Do tej pory wydawało mi się, że biegacze są bardzo życzliwi. Zdziwiły mnie więc takie teksty przy marchewkach: "- przepraszam! - co biegać nie umiesz?, to się nie zapisuj na maraton! - a co?! coś Ci się nie podoba!? to chodź!" Dotychczas nie spotkałem się z agresją wśród biegaczy, a raczej z wyrazami uprzejmości; może to adrenalinka tak działa? W jakiejś gazecie czytałem ( nie wiem ile w tym prawdy), że przy kibolach jeżdżący na ustawki znajdywano jednorazowe strzykawki z adrenaliną. /Jakoby miała podnosić agresję i wytrzymałość ? !/ Kolejna sprawa: grupa pomimo zachęt zajączka nie chciała tak jak kolarski peleton na zakrętach "przytulać się do wewnętrznego krawężnika" (zawsze trochę kroków się oszczedza)No cóż czwarty maraton zaliczony, nowe doświadczenia zdobyte, więc nie narzekam, bo czas to naprawdę sprawa drugorzędna! Widocznie tak miało być!!! Zwłaszcza, że ten bieg chciałem pokonać specjalnie dla MLP ! /czy dlatego musiał zaboleć?!/
Najważniejsze, że do trzydziestego kilometra biegło mi się super. Niestety w tłoku trudno było regularnie się dożywiać i pić. Gdzieś na trzydziestym kilometrze musiałem wybierać, albo zjeść i napić się; ryzykując odjazd grupy lub potem maszerować jako zombi. Po zostaniu za grupą próbowałem jeszcze walczyć żeby ją dojść. Ale za szybki początek sprawił, iż zabrakło mocy. Porównując organizacyjnie maratony w których uczestniczyłem uważam, że POZNAŃ jest NAJLEPSZY!!! 1. Biuro, miasteczko, targi, szatnie, prysznice...- wszystko na Malcie w jednym miejscu. /Jeśli nie zna się Wa-wy latanie między Biurem i miasteczkiem jest trudne. Zwłaszcza gdy nie przyjeżdża się własnym samochodem. Chociaż z dojazdem i parkowaniem też były problemy 2. Posiłek po biegu; owszem mogę sam kupić, ale w Warszawie musiałem stać w ogonku z kibicami, osobami towarzyszącymi itp. więc zrezygnowałem i wolałem iść na miasto. /W Poznaniu w punkcie za okazaniem numeru dostałem posiłek i piwko bardzo szybko - Wielkopolska gościnność?/. 3. Szatnie i prysznice: Niewielki namiot podzielony na pół (kobiety/mężczyźni) pusty! żadnej ławki, wieszaka. Chłop na chłopie, ciemno. Nic dziwnego, że większość wolała przebierać się na trawniku. Do pryszniców można było jechać busikiem lub maszerować 700m./odpuściłem/ 4. W czasie biegu maratończycy którzy spali na hali opowiadali o stresie z dojazdem komunikacja publiczną na start. /W Poznaniu specjalne autobusy wiozą uczestników z Areny na Maltę. 5.W dniu startu miały być namioty do przebierania; w rzeczywistości ludzie przebierali się na chodnikach i witrynach sklepowych. 6. Depozyt składało się w samochodach przy starcie; przyjechały dwa. Kto miał wyższy numer miał czekać na kolejne. Potem okazało się, że nie dojadą , więc wszyscy na hura do tych które były. Worki na depozyt stanowczo za małe; nawet średniej wielkości plecak nie wchodził. 7. Pakietu startowego nie porównuję, bo nie biegam dla gadżetów. Przyznam tylko, że do dziś używam tzw. "koszulki technicznej" ecco z 8 MP. Oczywiście maratończyk jest twardy i odporny, więc trudne warunki GO nie odstraszą. Organizatorzy nie powinni jednak wpadać w samozachwyt i starać się korzystać z uwag uczestników, by z każdą edycją było lepiej. Z tym jednak bywa różnie; niekiedy uwagi nawet trafne bywają ignorowane i traktowane niczym niesłuszny atak krytyki. Reasumując po maratonach; w zeszłym roku: łódzkim, poznańskim i w tym roku krakowskim i warszawskim - W ROKU PRZYSZŁYM bezapelacyjnie wybieram 10 MARATON POZNAŃSKI !!! Chyba będę musiał jeszcze polecieć jakiś maraton przed 10MP, bo jestem "żądny" rehabilitacji. ;) Gdyby nie finanse, chyba zaryzykowałbym (takiego mam "kaca") i skusiłbym się zaraz 12-go na Poznań. Tym bardziej, że już nie "czuję" w kościach przebiegniętego maratonu. Aha, po MW zaraz w poniedziałek 50 minut truchtu. Z początku było ciężko, ale jak minęło półgodzinki "funkcje życiowe" wróciły. We wtorek dwie lekcje gimnastyki rozciągającej, a w środę spokojne osiem kilometrów. Czwartek ponownie gimnastyka. Na piątek planuję luzik i dopiero w sobotę tradycyjnie bieganko w alei brzozowej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz