Przez ostatnie tygodnie zwiększałem obciążenie nie tylko na treningach, ale też harując przy remoncie. Skutek;- człapanie i przede wszystkim brak radochy z biegania. Ponieważ bacznie obserwuję swój organizm nauczyłem się dostrzegać moment zmęczenia, ale jeszcze nie przetrenowania. kiedyś doświadczyłem tego nieprzyjemnego zjawiska brrr... Dlatego miniony tydzień był regeneracyjno - odpoczynkowy. Co nie oznacza całkowitego "leżenia bykiem" - co to, to nie. Średnio co trzy, cztery tygodnie wypada tydzień luzacki. Biegam jak zwykle pięć razy w tygodniu, lecz wolno i przede wszystkim krócej. Wygląda to mniej więcej tak: pn 50' wt 45' śr 35' czwartek tradycyjnie gimnastyka, pt 45' i sobota 80' a niedziela jak zwykle wolne. Po takim wyluzowaniu wraca świeżość, przyjemność biegania, lekkość biegu itd itp.. W tym tygodniu bieganie z musu wypadło wieczorami. Najfajniej było wczoraj; pobiegłem na trening, a MLP (moja lepsza połowa) udała się w tym czasie na "bałtyk", na festyn. Wyjątkowo wczoraj trening zakończyłem na "bałtyku" o dwudziestej pływaniem. Potem przebrałem się w świeże ciuchy przyniesione przez MLP i razem poszliśmy na dalszą część festynu. Najpierw złocisty napój energetyzujący plus posiłek regeneracyjny w postaci goloneczki z rożna, a na koniec fantastyczny pokaz fajerwerków. Naprawdę oglądanie takich pokazów z daleka to namiastka tego, kiedy jest się prawie w samym epicentrum. Niesamowite te wulkany, wybuchające na niebie bomby, deszcz gwiazd spadający na ciemne lustro wody; wow.... Aha, w tym tygodniu "urosłem" - podbudowany przez MLP. Bodajże w środę po wyczerpującym dniu; wieczorem dziesięć minut poleżałem na podłodze, żeby rozprostować kości; po czym zbieram się do wyjścia na trening..... Wszystko obserwuję MLP i w pewnym momencie mówi: "wiesz co Tomek, naprawdę ja cię podziwiam, że chce ci się jeszcze biegać !?.....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz