czas nadrobić he,he... A więc po kolei;)
Czywiście z przygodami w postaci awarii szynobusu na ostatnim etapie podróży Olsztyn Szczytno:(
Po dotarciu na miejsce z opóźnieniem meldunek w hotelu, odbiór pakietu startowego, pasta party i Msza święta, bo "bez Boga, ani do proga" Później spacerek, kolacja i nieplanowany, ale fajny, delikatny rozruch he,he... Dookoła jeziora Domowego Małego.
Śniadanie rytuał przygotowawczy hi,hi... i hajda na start!
8:45 wózkarze, a potem o 9:oo biegacze. Starałem się zacząć wolno, ale cały czas ciągnęło mnie do przodu;) Zakładałem, że ma być spokojnie i do dwudziestego piątego kilometra faktycznie było komfortowo:) Później jak zwykle Ci szybcy w przodzie, przerwa, ja, przerwa i Ci wolniejsi he,he...
Gdzieś tak od trzydziestego kilometra "łykałem" Tych co zaczęli za szybko;) Bo jak zawsze maraton zaczyna sie po trzydziestu kilometrach.
Jaki by nie był musi trochę zaboleć;) Po trzydziestu siedmiu tysiącach metrów pomyślałem teraz już nie ma co lęcę na ile siły pozwolą. Na metę dotarłem w dobrym stanie i "samolotem" hi,hi... wylądowałem po czterech godzinach i sześciu minutach od startu:)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz