
Ale po kolei. Koszalin przywitał nas chłodno.
Jakożem;) Mors śródlądowy w sobotnie przedpołudnie odwiedziłem jeszcze stolicę polskich Morsów, czyli Mielno.


Do samego startu pojawiały się przelotne krople deszczu. Dlatego do końca nie wiedziałem jak się ubrać. Bałem się wyziębienia zwłaszcza, że wciąż kaszlę jak chyrlok holms:(

Start na stadionie niecodzienny. Około ośmiuset biegaczy na bieżni i odliczanie przy fajerwerkach:)
Noc, ciemno, puste, mokre ulice, co jakiś czas w kałużach niebieskie błyski radiowozów zabezpieczających trasę.
Bardzo szybko biegacze rozciągnęli się i właściwie większość trasy pokonałem sam na sam ze sobą i moimi myślami.
Na agrafkach mijaliśmy się. Czasem wyprzedzałem, lub byłem wyprzedzany przez elitę, bo maraton to sześć siedmiokilometrowych pętli.
Nie było tłumów kibiców, przybijania piątek, robienia samolotów i machania skrzydłami. Nie było jak zwykle rozrabiania na trasie... Ale to dobrze, bo mogłem w spokoju myślami być z moją siostrą Elą, w intencji Której Bogu ofiarowałem ten bieg.
Gdy jak to zwykle bywa na maratonie nadszedł kryzys myślałem sobie: o kuriozum naszego życia. Ona biedna w szpitalu już tyle dni znosi niewyobrażalne cierpienia, a ja denerwuję się jakimś achillesem?! Cierpliwie przyjmuje niesamowite męki, a ja mogę biec!!! i miałbym przejmować się wynikiem, czasem, deszczową pogodą, bolącymi paznokciami, czy innymi bzdetami??
Wierzę, że Bóg wysłucha mojej modlitwy i obdarzy Ją potrzebnymi łaskami.
Biegło mi się dziwnie. Było trudno. Jak nigdy jestem rozbity i dokuczają mi stawy, mięśnie, czarne paznokcie, ciągnie mnie jakiś ścięgno od stopy do pośladka. Ale "nic to" jak mawiał Pan Wołodyjowski. Przecież mam to na własne życzenie.
Jutro Elżbieta kończy... nie przecież kobietom lat się nie liczy. Jutro ma urodziny. Dlatego błagam Naszą Panią Jasnogórską, aby wstawiła się za Nią do Swego Syna, a Pana Naszego Jezusa Chrystusa Miłosiernego.
Nie kontrolowałem zegarka. Biegłem, biegłem,biegłem... Po każdym kółku na stadionie w punkcie odżywczym zerkałem z przyzwyczajenia na chronometr i biegłem dalej dla mojej siostrzyczki.
Dopiero dziś w wynikach zobaczyłem: pierwszą pętle zrobiłem w 42 minuty na miejscu 109, drugą w 40 min przesuwając się o cztery miejsca do przodu. Trzecią w 41 min na lokacie 103. Czwartą w 39 min będąc na przedostatnim miejscu w pierwszej setce. Piątą jak pierwszą w 42 min, lecz przechodząc pięć pozycji wyżej. Ostatnią w 39 minut zajmując ostatecznie 85 miejsce open i drugą w kategorii wiekowej z czasem netto 3:02:36;) A bez ściemy 4:02:36. Trójki nie udało się złamać;) Ale to nie ważne!
Na koniec tak jak napisałem w komentarzu na Nocnej Ściemie:
"wielkie brawa i słowa uznania dla dziewczyny i chłopaka zabezpieczających końcówkę ostatniej agrafki. Ich niesamowita energia, spontan i radość była warta setki kibiców. Podobnie jak grupa uczniów z liceum podająca na trasie wodę. Nie korzystałem, ale atmosfera jaką tworzyli robiła z nocy dzień. Również wielki szacun dla Wolontariuszy z punktu odżywczego na stadionie i sympatycznych dziewczyn na mecie:) Aha, fajne powitanie przez Spikera na mecie to jeszcze jeden plus:) Dziękuję!!! Cieszę się, że dane mi było być z Wami"
Przyznaję jeszcze przeżywam tę imprezę. Zarówno ze względów mentalnych jak i fizycznych. Dziękuję Stwórcy za wsparcie moich najbliższych i znajomych. Przede wszystkim Żonie za całokształt:) i Adamowi za nocne esemesy:) Wszystkim bardzo dziękuję!

Jutro musowo gimnastyka, bo czuję się "zdeptany"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz