jednym marszem (7km), a drugim (5km) udało mi się "wstawić" sześciokilometrowe bieganie;) miało być z jesiennym morsowaniem, ale odpuściłem bo coś mi nos przecieka he,he...
Kiedyś po sztafecie w Bochni Verdi określił takie po-startowe niedomaganie "klątwą św. Kingi" hi,hi... Dość często po zawodach zwłaszcza gdzie wysiłek jest długotrwały zawodnicy "łapią" infekcje:( Pewnie po wyeksploatowaniu organizm jest osłabiony i następuje spadek odporności.
Dzisiejsze szuranie po ścieżce rekreacyjnej w parku Lisiniec prawie jak slow jogging he,he... Pomalutku, a dokładnie noga za nogą;)
Pod koniec deszczyk próbował mnie zmotywować do szybszego przebierania nogami, lecz na mnie opady nie robią wrażenia;) Jak to w przysłanej przez Adama focie - biegam w deszczu z przyjemnością dopóki sięgam nogami dna hi,hi...Z ostatniej chwili! znalazłem się w galerii zdjęć Konrada Morawskiego :)


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz