dawnych, dobrych czasów obudziłem się półgodziny przed budzikiem he,he... Poleżałem jeszcze parę minut, lecz pięty mnie "paliły" i planowane cztery pętelki w bialskich polach nie dawały już zmrużyć oka;)
toaleta, lekkie śniadanko i hajda w las przez cudowna o tej porze Aleję Brzozową:)
Było kapitualnie hi,hi... Tylko znowu endo mnie rozczarowało:( Nie wiem jak? dlaczego? po trzech metrach się wyłączyło:(
Siódma rano! Na termometrze siedem kresek na plusie i ten fantastyczny zapach:) lasu, kwiecia, wilgotnej ziemi... Do tego rewelacyjny świergot ptaków i sarny przebiegające ścieżki w najmniej spodziewanym momencie;) Zrobiłem cztery kółka za Sanktuarium Krwi Chrystusa, ale jakoś tak wyłączyłem świadomość, że na koniec nie miałem pewności, czy aby faktycznie przebiegłem cztery. Dobrze, że mierzyłem czas poszczególnych okrążeń he,he... i stoper zaliczył 4.
Może to od tego biegowego haju hi,hi... Gdy leci się już jak w transie i zapomina o "Bożym świecie".
Na drugiej rundzie w ramach motywacji trafiły mi się dwie pochwały he,he... Najpierw biegacz którego mijałem kolejny raz krzyknął: "widać jest forma!" Potem Kijarka zapodała: "mamy kondycje!" Wymiana uśmiechów, kilku zdań i zaraz robi się słonecznie nawet w pochmurny dzień;)
W sumie nadreptałem prawie dwadzieścia cztery kilometry:) Na razie licznik tygodniowy wskazuje 68 km. Jutro jeszcze niedziela, ale nie wiem czy uda mi się coś dokręcić;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz