Uff, dobrze, że nie mam takich dylematów. Bieganie daję mi kupę radochy i to już piętnasty rok:) szczególnie takie jak dzisiejsze...
Nieco chłodniej, niebo zachmurzone, powiewa orzeźwiający wietrzyk, ciepły deszczyk pada na twarz, a ja cieszę się jak dziecko hi,hi...
jak knedelki ze śliwkami he,he... Albo chleba biegacza;)
A tak na poważnie czy do szczęścia potrzebne są kolejne rekordy? jak długo ma trwać progres wyników? Czy wszyscy mamy odpowiednie warunki, talent, wydolność organizmu, żeby stale być w najwyższej formie i wciąż piąć się na szczyt?
Biegało mi się dziś fantastycznie! Duża w tym zasługa porannej aury. Po spokojnej jedenastce na moim stałym odcinku "od drzewa do drzewa" zrobiłem dziesięć przebieżek dla odmulenia po sobotnim brodzeniu w piachu he,he... Pierwsze trzy powtórzenia były jakieś takie ociężałe, lecz później latało mi się już super:)
Spieszyłem się, żeby zdążyć póki pada wskoczyć popływać w "Pacyfiku";) Bo przecież w wodzie nie zmoknę. Przy ostatnich upałach woda wydawała się być już chłodna:) A dziś ponieważ powietrze było chłodne wchodząc do wody miałem wrażenie, że jest cieplutka jak w wannie:(
Pierwsze bieganie we wrześniu z szesnastoma kilometrami na koncie zaliczone. Wczoraj była tylko gimnastyka.
Poprzedni miesiąc: 267 km w dwudziestu dwóch wyjściach. W tym dwa starty - dwa półmaratony. Na początku sierpnia Ruda Śl. a na końcu Jastarnia:) A jak będzie w tym? Zobaczymy;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz