w nieszczęściu" lub łaska opatrzności mi sprzyja w te *kwietne biegania*:)
Wczoraj wyszedłem na spokojne roztruchtanie po czwartkowym bez mała maratonie (-4km;) i zrobiłem regeneracyjną odnowę w "Pacyfiku";)
Wracając pod samym domem na kamieniu prawa stopa w stawie skokowym podwinęła mi się do wewnątrz:( Ostry ból i jakby trzask (chyba w głowie;) Tylko nieeee toooooooo!!! krzyknąłem w głębi duszy. Ten staw mam pechowy, bo odkąd tylko sięgam pamięcią co rusz był skręcony. Wpadłem szybko do mieszkania i noga do zimnej wody! Potem altacet i lodowaty kompres z zamrażalnika. Za trochę reparil gel i żeby kostka się "nie zastała" normalne chodzenie.
Boleć boli, lekka opuchlizna, ale na szczęście da się chodzić:) I tylko niepokój, czy po nocy da się biegać?!
Dzisiaj rano: kostka trochę nabrzmiała, boląca, lecz ruchomość w prządku:) Huurraaaa! Lecę na Bialską!
Tempo spokojne i uważne patrzenie pod nogi. Mimo lekkiego bólu szybsze przebieranie nogami nie sprawia problemu. Gorzej, bo z nieba już przed południem "leje się żar":( Nawet przywoływanie w wyobraźni zimowych morsowań na niewiele się zdaje;)
Obiegłem stałą sobotnią trasę z jedną pętla za sanktuarium i ruszyłem oczywiście w kierunku "Bałtyku" dla ochłody he,he...
Opalających się mnogo, ale na szczęście pod brzózkami chętnych do kąpieli brak. Woda cudowna! Na moją obolałą kostkę niczym kojący balsam hi,hi...
W sumie zrobiłem dziś prawie czternaście kilometrów, a w całym tygodniu siedemdziesiąt w pięciu wyjściach. Sporo fajnego biegania:)
W dodatku ogromnie się cieszę, że wywinąłem się kontuzji:):):)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz