wieczorne udeptywanie chodników. Temperatura plusowa. Niby ciepło, ale wiatr lodowaty zwłaszcza w rejonie glinianek po wyrobiskach byłych cegielni. Dlatego w połowie trasy żałowałem, że nie zabrałem cienkich rękawiczek;( Przyśpieszałem, zwalniałem... Jakoś nie mogłem dzisiaj utrzymać równego tempa:( Zrobiłem rekonesans dwóch miejsc, które już dawno zamierzałem odwiedzić:)
Ruch uliczny znikomy, biegaczy zero, cisza spokój...
Tak pomyślałem tuż przed końcem treningu i znów sprawdziło się: "nie chwal dnia przed zachodem słońca" Za *Loretą* jakiś niegrzeczny burek niezważający na histeryczne wołanie swojego pana dawajże z zębiskami na moje łydki. Chapnąłby mnie jak nic! Uff... Na szczęście opanowałem w przypadku zagrożenia rozrzucanie "kopyt" na boki niczym koń hi,hi... i poczułem tylko lekki kontakt buta z psią mordą. Co prawda leciał z mną jeszcze kawałek, ale już zachowując bezpieczny dystans. Właściciel nadal wydzierał się na próżno, bo jego pupil i tak miał go w głębokim poważaniu;)
Piętnaście i pół kilometra "po ciemaku" lekko przewiany;) lecz jak zawsze po bieganiu w dobrym nastroju nawadniam się moim ulubionym złocistym izotonikiem pilsner urquell he,he...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz