w nocy z piątku na sobotę w Kaliszu w dzień labowałem;) i w niedziele też. A co było nie było pierwszy weekend wakacji he,he... Dziś już nie ma zmiłuj pięty swędzą to trzeba było trochę pohasać. Planowałem spokojny bieg, lecz nogi jakoś same rwały do przodu;) Byłem nawet zaskoczony. Szczególnie kiedy przebiegałem koło budowy i jeden z robotników zapytał: " panie zdążysz pan na olimpiadę?" cha,cha... W dodatku po nocnej ulewie i burzy niektóre moje codzienne ścieżki przemieniły się w prawdziwy tor przeszkód. Powalone drzewa, od groma połamanych gałęzi i wielkie rozlewiska kałuż. Powietrze ciężkie, parne, ale trzynaście kilometrów pękło i od razu zrobiło mi się lepiej na ciele i duszy hi,hi... Na Biegu Świętojańskim wspominałem Labiemu i Darkowi jak to "lubią" mnie wałęsające się kundle i chyba wywołałem wilka ujadacze z lasu;( bo dwa miały dzisiaj wielką ochotę na moje łydki. Na szczęście "bliskie spotkanie" tylko trochę podniosło mi tętno;) Pod wieczór dla relaksu poszliśmy z moimi chłopakami popływać. Woda rewelka aż nie chce się wychodzić. Jutro jeśli pogoda nie spłata figla w ramach regeneracji ma być cotygodniowe spotkanie kijkarzy i dziesięciokilometrowy marsz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz