Jedenasty tydzień planu, przez święta musiał zostać zmodyfikowany. Ponieważ w poniedziałek nie biegałem we wtorek zrobiłem trening poniedziałkowy. Trochę ciężko biegało się po świętach, ale przebieżki mnie rozruszały. Początkowo czułem się silny i nawet zacząłem "za szybko" ...no i prędko wyszły poświąteczne braki kondycji. Cóż świąteczna "dieta" i napitki....folgowanie przyjemnością nie uchodzi bezkarnie. Następne dni wg planu gimnastyka siłowa, bieganie + podbiegi, znowu gimnastyka. Dzisiaj 100 minutowa wycieczka biegowa... i ciężko, ciężko. A wszystko za sprawą prawie letniej pogody.... Przez ostatnie miesiące przyzwyczajony byłem biegać w temperaturach ujemnych bądź kilka kresek powyżej zera. A tu dziś 20 stopni na plusie, słoneczko więc i wydalanie potu intensywniejsze. Całe szczęście, że pomyślałem żeby zabrać butelkę z piciem, bo pewnie językiem szorowałbym po asfalcie. "Nabiegałem" się jak nigdy... pod koniec już praktycznie nie chciało mi się przebierać nogami...czyli wychodzi, że trzeba jeszcze trenować i trenować. Przecież maraton i to pierwszy; myślę zabierze ponad cztery godziny.....Zawsze preferowałem bieganie wiosną, latem, czy jesienią z uwagi na wyższe temperatury, a dziś pierwszy raz w życiu zatęskniłem za przyjemnym chłodkiem; chyba organizm musi się przestawić i przyzwyczaić do wysiłku w gorących temperaturach. Jak na ironię wczoraj przeglądałem zdjęcia maratończyków na pustyni....podziwiam i jestem pod wielkim wrażeniem! Od poniedziałku już dwunasty tydzień planu i coraz częściej chodzi mi pogłowie ...jakiś półmaraton może...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz