Po tygodniu rozruchowym w poniedziałek osiem kilometrów w ciągu niespełna pięćdziesięciu minut. Czyli można rzec normalny trening:) Bardzo się cieszę, że jest OK i już mogę biegać. Bo w niedziele w Olsztynie marszobieg i jest szansa, że nie będę targał "czerwonej latarni" ;) Swoją drogą tak sobie tuptając przypomniało mi się jak podczas pierwszych startów w zawodach..... nie ścigałem się. Na starcie zawsze stawałem na końcu; kiedy wszyscy ruszyli "ustalałem nie wymagające tempo" Teraz powiedziałbym 'w pierwszym zakresie' i komfortowo zmierzałem do mety;) Miałem zawsze taki zapas sił, że przed metą robiłem długi finisz. Nieraz koledzy pytali: na ile lecisz? a ja odpowiadałem:nie wiem, na ile się da:)) Początkowo nie używałem zegarka i nie przykładałem wagi do czasu jaki uzyskałem. Po jakimś czasie zacząłem rywalizować ze sobą;) starając się poprawić poprzedni wynik. Następnie "znalazłem osobistego" rywala z mojej kategorii wiekowej. Często braliśmy udział w tych samych imprezach i raz ON lepszy, innym razem ja. Potem wyszło, iż był lepszy na krótszych biegach, a ja na dłuższych. Gdy nasze drogi się rozeszły; zacząłem się na zawodach sam poganiać. Kontrolować czas; także na poszczególnych kilometrach i walczyć /Tego jeszcze można "łyknąć" tamtemu się nie dać;)) / Kalkulowanie, analizowanie, przeliczanie, porównywanie.... Ktoś powiedział: wyniki świadczą, że treningi przynoszą efekty, a sama rywalizacja podnosi adrenalinę i dodaje swoistego smaczku ucztom biegowym. Może i tak?.... Na pewno. Jednak zaczynam chyba rozumieć ludzi, którzy startują bardzo często, ale dla samego udziału. Tuptają, rozmawiają i bawią się .... nie liczą uciekających minut, ale planują gdzie jeszcze się spotkają !!! Żeby było jasne; żadne wyniki nie były i nie są dla mnie najważniejsze, dlatego nigdy nie doznałem na mecie całkowitego wyczerpania. Współzawodnictwo, czy pełna rekreacja? Tylko jak uśpić ducha rywalizacji? ;) Wtorek miał być wolny, lecz niespodziewanie wyszedł sześciokilometrowy marsz z ..... ośmiokilogramowym plecakiem. Hi hi hi; Nie, to nie przygotowania do Maratonu Komandosa. Przynajmniej jeszcze nie teraz ;) Potem dla odprężenia trochę gimnastyki. Środa równe sześć tygodni od operacji;) Z tej okazji godzinka dreptania i ciut ponad dychę na liczniku. Po drodze lekki sprawdzian na czym stoję? Właściwsze byłoby słowo - "leżę" :) Niby nie jest źle, ale brak biegania zrobił swoje. Dziś trochę gimnastyki. A później w towarzystwie Jaro, Ja_qba i jego kolegi Marcina wieczorny trening na trasie 1 biegu częstochowskiego. Biegało mi się bardzo fajnie; chyba rozbiegałem się już na całego ;) Dwanaście kilometrów co prawda tempem wycieczkowym, ale sprawiło mi dużą frajdę :) Jutro luzik, czyli wolne. W sobotę witamy pielgrzymkę biegową z Piekar Śląskich i towarzyszymy Kolegom biegaczom w drodze na Jasna Górę. W niedzielę start w Olsztynie, więc weekend zapowiada się obiecująco-biegająco....
04-06-2009 Nasz wieczorny trening na trasie 1 biegu częstochowskiego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz