Po maratonie w Dębnie; w poniedziałek rozbieganie, a we wtorek gimnastyka. Środa....zameldowanie się na wydziale chirurgii ogólnej na planowany zabieg. W 2006 roku przez przypadek robiąc USG dowiedziałem się o kamieniu w pęcherzyku żółciowym. Było to w czasie kiedy to zaczynałem naprawdę biegać. Wcześniej był tylko codzienny półgodzinny jogging. Początkowo byłem w rozterce..... jeden lekarz: "nawet jak nie boli, zawczasu usunąć! Bo jak będzie stan zapalny to komplikacje itd. itp". Drugi: " Nie boli zostawić, nie ruszać". No, i być mądry i pisz wiersze ;) Więc do neta i opinie, forum etc.etc. Poczytałem i... zapominałem o problemie. Po mniej więcej roku zrobiłem kontrolne USG i wyszło: ..."co najmniej jeden złóg"... Zacząłem się znowu tematem interesować; gdzie robią, jak.... Nawet lekarz robiący badanie chciał mi wyznaczać termin zabiegu.... Ale plany biegowe;) sprawiły, że los kamienia poszedł znowu w zapomnienie. W tym roku gdzieś w styczniu; mój "biegowy partner" zaczął pokazywać rogi.... A to uciskanie, rozdymanie, odbijanie..... Piszę *partner* bo było, nie było razem pokonaliśmy pięć maratonów i jeden ultra :) nie licząc innych imprez !! Objawy zaczęły się pojawiać; a tu w planie Dębno.... Zrobiłem, więc zapis na maraton i *rezerwacje* w szpitalu. Trochę miałem wątpliwości: a, jak mnie złapie atak; jeszcze nie daj Boże na wyjeździe ?!!! Jak to mówią: "kto nie ryzykuje, w kozie nie siedzi"/ "Do odważnych świat należy" "Partner" okazał się wyrozumiały, lecz klamka zapadła: musimy się rozstać ! Znowu problem klasycznie?, czy laparoskopowo?? Jedni chwalą tak, drudzy inaczej.... Wyszło klasycznie! Biorąc pod uwagę inne względy medyczne tak doradzali chirurdzy, a ja zdecydowałem. Przygotowywałem się mentalnie niczym do maratonu. Hasło przewodnie: "maratończyk nigdy się nie poddaje"!!! Zaraz na izbie przyjęć w rozmowie z lekarzem wyszło, że biegam... więc na oddział trafiłem już jako maratończyk ;)) I tu muszę oddać sprawiedliwość medykom! Wszędzie mówi się tylko o łapówkach, znieczulicy, czyli dnie polskiej służby zdrowia. W środę mnie przyjęto; zaraz badanie krwi, EKG, ciśnienie. Rozmowy z pielęgniarką, internistą, anestezjologiem. Powtórne badanie dla sprawdzenia jakiejś wątpliwości. Po południu zero jedzenia, nazajutrz rano USG i ... pod nóż !!! A późnym wieczorem już sam poszedłem do toalety !! W piątek lekkie papu i zalecenie ruszać się, ruszać... Jedzenie grzech narzekać; lekarze, pielęgniarki naprawdę widać, że się starają jak mogą... A robotę mają ciężką i odpowiedzialną. Jestem naprawdę zaskoczony i pełen wdzięczności oraz uznania !!! Bardzo Im serdecznie dziękuję !!! Uprzedzę pytanie; nic nie dałem i nikt mnie nie "doił" !!!! W niedzielę po obchodzie wyszedłem ze szpitala i w domku przechodzę rekonwalescencje :)) Kiedy miałem wychodzić; pielęgniarka instruowała mnie odnośnie opatrunków. Tak jakoś temat zszedł na operację i czas po narkozie...Wtedy dziewczyna powiedziała mi tak: pana jak odbieraliśmy z wybudzeniówki; to pan cały czas jak katarynka: maratończyk nigdy się nie poddaje, maratończyk nigdy się nie poddaje .... hehehe grunt to motywacja ;)
A to przedstawiam mój dotychczasowy "partner biegowy" kamyk maratończyk ;))
A to przedstawiam mój dotychczasowy "partner biegowy" kamyk maratończyk ;))
Dziękuję wszystkim za wsparcie, modlitwę, trzymanie kciuków i słowa otuchy:))
Na razie odpoczywam, ale już przygotowuję się psychicznie do biegania... solo !!! ;) Brak biegania odbije się pewnie na pisaniu; ale od czasu do czasu coś tam skrobnę.
Jeszcze raz dziękuję, pozdrawiam serdecznie i do szybkiego spotkania na ... trasach biegowych :))
Na razie odpoczywam, ale już przygotowuję się psychicznie do biegania... solo !!! ;) Brak biegania odbije się pewnie na pisaniu; ale od czasu do czasu coś tam skrobnę.
Jeszcze raz dziękuję, pozdrawiam serdecznie i do szybkiego spotkania na ... trasach biegowych :))
| |||||||||||||||
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz