Jak grzało to na maksa, a teraz nastała pora deszczowa i pada, pada, pada....
Dziś w jak co roku w pierwszą niedzielę czerwca kolejny XII Marszobieg na 6 km W Olsztynie. Wyruszyliśmy już z samego rana, żeby przed zawodami zdążyć jeszcze na Mszę Świętą. Oddaliśmy co boskie Bogu, a potem dla ciała i ducha heja pod zamek na zapisy. Fajaną impreza, trasa przez lasy wokół zamku tylko uczestników trochę mało. A wszystko z uwagi na kiepską pogodę. I to już drugi raz z rzędu podobnie było w ubiegłym roku. Wiadomo mnie i podobnym pasjonatom biegania to za mało aby nas to powstrzymało.... ale generalnie ludziska się boją; Można zmoknąć, chłodno, trawa mokra, na łeb się leje, ani później gdzie posiedzieć itp itd. "Ścigantów" takie czasy jak moje to pewnie śmieszą jak rzucona na stołówce żołnierskiej trzycyfrowa liczba dni do cywila. Dla mnie to jednak duża satysfakcja... Pamiętam jak pierwszy raz na tej imprezie dotarcie do mety zajęło mi ponad czterdzieści minut. Mało tego na trasie sapałem jak parowóz, a na mecie byłem jak przysłowiowy zombi. Jeszcze rok temu było to trochę ponad półgodziny, a dziś 29:20. Mała rzecz, a cieszy!!! W tym roku pomimo nieciekawej aury udało nam się zmontować ekipę jedenastoosobową co jest naszym rekordem na tych zawodach. Do tej pory największą pakę jaką zebraliśmy to 9 osób. Dziś między nami nie dość, że mieliśmy nowych kandydatów na biegaczy to udało nam się pozyskać nawet Krakusa. Dobrze, że nie padało na trasie /chociaż mnie to już nie przeszkadza/; Pobiegaliśmy, potem posiedzieli przy piwku na świeżym powietrzu, pośmialiśmy się, trochę...zmokli, prawie 50% naszej ekipy (5 z 11) wylosowało drobne fanty. I co najważniejsze nie spędziliśmy niedzieli w kapciach przed TV z pilotem w ręku, ale odpoczywaliśmy aktywnie na łonie natury. Jedni trochę się zmęczyli, innego coś obtarło, ktoś się pośliznął i wywrócił, ale wszyscy w dobrych humorach wrócili w domowe pielesze. Bo o to właśnie chodzi....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz