Po pierwszomajowym bieganiu w deszczu kataru nie było. Po prostu nie miał szans tak jak pragnienie z telewizyjnej reklamy. Wtorek, środa, czwartek tak jak w planie, a piątek laba od sportu z uwagi na inne zajęcia nie cierpiące zwłoki. Dzisiaj sobotni poranek powitał nas słońcem i w miarę ciepłą aurą jak na tę porę roku. Wczoraj planowałem, że dzisiejsze wybieganko zrobię przed południem, ale jak zawsze to co planowane bierze w łeb. Po śniadaniu moja lepsza połowa zarządziła wymarsz w miasto. Całe przedpołudnie zeszło na chodzeniu po sklepach AGD i oglądaniu pralek. Kiedyś wchodziło się do sklepu i brało co jest, a dziś candy, polar, indesit taka siaka i nie wiadomo co wybrać? Mało tego w jednym sklepie wybrany model kosztuje tyle, a tyle w drugim tańszy w trzecim droższy, tu z dowozem, tam promocja. Każdy co innego poleca, ten miał problemy z taką, tamten z owaką i "być tu mądry i pisz wiersze"....Po obiedzie trzeba było troszkę "odetchnąć", a po południu zaczęło się chmurzyć, pokrapywać no i ruszył się wiaterek... Więc pomyślałem sobie no tak znowu chce mnie zlać - "jaki świątek taka sobota"! Z drugiej strony myślę straszy, bo mnie chce zniechęcić do treningu? Nic z tego uzależnienie od biegania jest silniejsze, więc rozgrzewka i na trasę... Po drodze trzy razy mnie z lekka poświęciło raz nawet tak mocniej, ale po poniedziałkowym bieganiu "w wodzie" nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia. Świetnie robi takie bieganie, nawet jak człowiek sie "nałazi", co prawda wszyscy się dziwią "jak ci się chce jeszcze biegać", ale bieganie naprawdę mnie regeneruje. Po 90-cio minutowym swobodnym biegu, rozciąganie, prysznic i czuję się jak nowonarodzony, dodatkowo chyba endofriny sprawiają, że świat staje się piękniejszy i chce się żyć... Jutro niedziela, wolne i odpoczynek, ale czynny czyli wyjazd poza miasto. Pora więc do "łóżkowic", a od poniedziałku czternasty tydzień na start....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz