Rano wypad z domu szósta pięćdziesiąt. Punkt siódma jak za dobrych czasów bywało przy pierwszej kapliczce od Okulickiego. I niespodzianka: zaparkowana bryka Eduardo pod kliniką. Myślałem, że może Go dojdę;) lecz z moim dzisiejszym tempem ekonomicznym nie było szans:( Gdyby jeszcze leciał pętle za Sanktuarium Krwi Chrystusa "pod prąd" to pewnie byśmy się spotkali.
Jednak dopiero później na endo zobaczyłem, że ruszył spod kapliczki przed siódmą, a że robił tylko jedno kółko to dublowanie i tak by się nie powiodło.
Pochmurno, plus dwa stopnie na termometrze. Chwilami pokropujący deszcz i w Lasku Wilka cudowny ptasi koncert:) Gdyby nie to, że chciałem dojść Edka to znów zrobił bym telefonem nagranie fantastycznego ćwierkotania. Dla samej tej "muzyki" tak przyjemnej dla ucha warto wstać z rana na bieganie hi,hi...
Rano była sobota, a wieczorem niedziela w związku z przeniesieniem morsowania na sobotni wieczór.
Nocne, a tak po prawdzie wieczorne he,he... W dodatku z okazji pożegnania zimy i powitania wiosny oraz oficjalnie zakończenie sezonu 216/2017:(
Aura typowo wiosenna;) Czyli chłodno, deszczowo tak, że "psa szkoda z domu na dwór wygonić" hi,hi... Ale Morsy nie z cukru;) lub jak to się mówiło w młodości: *my nie z roli, ani z soli tylko z różnych alkoholi* he,he...
Mimo, że impreza "rodziła się w bólach" a może dlatego;) dzięki fantastycznym Foczkom i Morsom wg mnie wyszła rewelacyjnie!
Przeciwności atmosferycznych: deszczu, wiatru, błysków burzy, niebywale zimnej wody hi,hi... większość się nie wystraszyła:)
Była tradycyjna rozgrzewka biegowa, dekoracja morsowiska, ognisko i specjałów gastronomicznych wszelakich tyle, że głowa mała:)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz