biegania istnieje:) Bo jeśli nie to co sprawia, że człek przy takiej pogodzie wychodzi i brnie dziesięć kilometrów w błocie po kostki;) Wraca po trzynastu utytłany w błocie "po pachy" i jeszcze ma z tego radochę chi,chi... Święta prawda! bywa, że czasem (bardzo rzadko;) się nie chce:( Lecz kiedy się wróci mile łechcą słowa: "dobrze, że wyszedłem! Fajnie było! super, że nie odpuściłem!"
Umówiłem się kiedyś na bieganie w Alei Brzozowej o siódmej rano. Deszcz lał jak z "cebra" Ale skoro się umówiłem pobiegłem. Na miejsce zbiórki znajomi podjechali samochodem. Popatrzyli na mnie zmokniętego jak kura i postanowili odpuścić. Pobiegłem sam, ale po dłuższej chwili dogonili mnie. Zanim zrobiliśmy planowane jedenaście i pół kilometra przejaśniło się, wyszło słonko i był to jeden z fajniejszych biegów. Kiedy rozstawaliśmy się pod kapliczką Towarzystwo było uszczęśliwione, że nie wrócili do domu tylko postanowili mi dotrzymać towarzystwa:) Dziękowali, że chociaż mieli ogromną niechęć do wyjścia pod lejące z nieba strugi wody to przykładnie Ich zmotywowałem;)
Dzisiaj trzynaście kilometrów i niestety prawie nowe buty przeszły chrzest bojowy prawie jak na katorżniku;) Szukałem nawet pod blokiem kałuży, żeby choć podeszwy opłukać, bo ciężko otupać je z tego błociska. A tak fajnie biegało się "po białym":) Nawet przemoczone asiki były czyściutkie jak prosto ze sklepu.
Nie ma to jak umyć buty po bieganiu w kałuży albo w strumieniu :)
OdpowiedzUsuń;-)
OdpowiedzUsuń