Sezon biegowy 2007 można uznać za zakończony. Zwłaszcza, że był bardzo udany. Udało mi się w tym roku poprawić "życiówki" na 3; 5; 6; 10 i 13 kilometrów oraz te najważniejsze czyli w maratonie i półmaratonie. Cieszę się, że systematyczna praca na treningach dała taki efekt. Start w ósmym Maratonie Poznańskim planowałem od dawna. Przygotowywałem się solidnie, ale na początku października zaczęły piętrzyć się trudności i wyjazd stanął pod wielkim znakiem zapytania. Ostatecznie stanęło na tym, że do "stolicy kwitnącego ziemniaczka" pojadę bez mojego teamu. Dodatkowym wyzwaniem miał być nocleg "zbiorowy" na hali sportowej (debiut). Zaopatrzony w blankiet zniżkowy na PKP nabyłem bilet /swoją drogą połączenia kolejowe są koszmarne/ i "skokami" (z dwoma przesiadkami) udałem się do Pyrlandii. Na miejscu już na dworcu zostałem mile zaskoczony. Wszędzie plakaty zapraszające do punktu info w holu głównym. A tam sympatyczna dziewczyna rozdaje mapki Poznania i tłumaczy jak dojechać na Maltę, gdzie zlokalizowano biuro maratonu itd. itp. Na miejscu sprawna weryfikacja, pobranie chipa, pakietu startowego, no i oczywiście pasta party. Potem Targi Expo i heja do miejsca zakwaterowania t.j. hali "Arena" Już w drodze na Maltę "zgadaliśmy się" z maratończykiem z Warszawy Zenkiem, który już w Poznaniu startował. Trzymaliśmy się od tej pory razem w myśl zasady "we dwójkę zawsze raźniej" Zenek na nie jednej hali przed zawodami już spał, więc udzielił mi kilka wskazówek jak przeżyć tę "szkolę przetrwania". Po jako takim zagospodarowaniu obejrzeliśmy połówkę meczu Polska - Kazachstan i zdegustowani niemocą biało czerwonych poszliśmy szykować się lulu, żeby nie zepsuć w sobie pozytywnego nastawienia do walki z "królewskim dystansem" Wynik meczu poznaliśmy bez oglądania, bo po każdej bramce dochodziły do nas z jadalni okrzyki euforii. Spanie na tak wielkiej hali na karimacie, w śpiworze i niezbyt dogrzanej to naprawdę wyzwanie dla twardzieli. Na hali był praktycznie jeden wielki biwak, biegały dzieci, rodzinki potworzyły "grajdoły" a pojedynczy spacze-biegacze układali się we wszystkich możliwych miejscach. Podziwiam tych którzy spali na samych "dechach" bez żadnego materaca, czy śpiwora; przykryci jedynie kurtką. Rano wstałem dużo wcześniej, ale i tak były problemy z ......toaletami. Samo spanie takich warunkach można przełknąć, ale kolejki do toalety i poganianie się to dla mnie zbyt duży dyskomfort. Ale jakoś wszystko się udało. Po śniadanku pobiegłem do kościoła na Msze Świętą i o 8:30 autokary /pilotowane/ zawiozły nas na Maltę. Naprawdę jestem pełen podziwu dla organizatorów, wolontariuszy i wszystkich którzy dbali byśmy biegacze zostali sprawnie obsłużeni. Na miejscu tradycyjnie jak zawsze przebieranie, pakowanie rzeczy, oddawanie depozytu, rozgrzewka i na start. Praktycznie ruszyliśmy z lotu, kiedy nasi pacmakerzy z balonikami/4:00/ doszli na oznaczone miejsce "peleton" już ruszał. Pierwsze kilometry i oszałamiające wrażenie mnóstwo kibiców; dzieci, młodzież, dorośli; z trąbkami, gwizdkami, kołatkami, a nawet patelniami i garkami. Wrzawa niesamowita, ponadto na przystankach MPk zainstalowały się kapele które śpiewem i głośną muzyką dodawały nam animuszu. Bardzo spontanicznie reagowała grupa kibiców "Kolejorza" Pozdrawiam!!!! Atmosfera naprawdę kapitalna. Jestem pełen podziwu dla Poznaniaków za Ich postawę i gościnność - DUŻE BRAWA!!!! Początkowo kilometry jakoś nawijały się wolno, ale dzięki niekończącym się opowieściom jednego z naszych przewodników, przestałem patrzeć na oznaczone kilometry. Tym bardziej, że Marinero i Mirza kontrolowali czas i prowadzili nas jak na sznurku. Należą Im się słowa uznania i podziękowania za równe tempo biegu i zabawianie nas "pasażerów autobusu 4:00" Po minięciu połówki poszło już z górki. Od początku koncentrowałem się na biegu, za radą Verdiego niewiele dyskutując w grupie i oszczędnie reagując na reakcje kibiców. Oczywiście dziękowałem Im uśmiechem za wsparcie!!!. Cały czas jednak patrzyłem na cyfry na plecach naszych "zajęcy"- 4:00 i powtarzałem sobie nie mogę ich stracić z oczu. Wszystko po to aby zrealizować plan i "złamać czwórkę" Podobnie jak w maju w Łodzi tu również jakoś szczególnie nie odczułem przysłowiowego "zderzenia ze ścianą" Oczywiście jakiś tam kryzysik trzeba przezwyciężyć, ale przecież na każdych zawodach trzeba "złapać drugi oddech." Gdzieś około 35 kilometra po podbiegu zauważyłem, że jestem...... przed grupą czwórkołamaczy. Postanowiłem, nie czekać tylko swoim tempem zmierzać w kierunku mety. Po dwóch czy trzech kilometrach przyszła dygresja, czy aby nie za wcześnie się "wyrwałem". Pomyślałem jednak: jak grupa mnie dojdzie to już nie mogę odpuścić tylko na siłę się jej trzymać!!! W pewnej chwili nawet lekko mnie "poniosło" i zacząłem przyśpieszać. Przywołałem się jednak szybko do porządku; Tomek to jeszcze pięć kilometrów!!!! Jednak kiedy na "agrafce" na drugiej jezdni zobaczyłem "nasz autobus" wiedziałem już że czwórka padnie; tylko o ile?!! Krzyknąłem, więc do pacmakerów i grupy dziękuję!!! A słowa nie wiem Marinero czy Mirzy: ZASUWAJ do mety!!! dodały mi skrzydeł!!! Przyśpieszyłem; na czterdziestym pierwszym kilosie wyrzuciłem jeszcze na wiwat w górę niesioną w ręce gąbkę i zacząłem finiszować!!! Na tym odcinku każdy mijany biegacz to jakby dodatkowa porcja paliwa wrzucona pod kocioł!. Wreszcie meta, spojrzenie na zegar 3:56, ręce w górę udało się !!!! medal i uświadamiam sobie, że w stosunku do wyniku z Łodzi /mBankmaraton 13.05.07/ poprawiłem się o 37 minut!!!!!Za metą wolontariusze podają napoje, nakrywają plecy folią termoizolacyjną; naprawdę organizatorzy zadbali o wszystko. Biegnąc na metę stwierdziłem, że w okolicy startu wisi nadal moja bluza która zdjąłem przed startem, oraz rękawiczki które zdjąłem po pierwszym okrążeniu. Dużo ciuchów pozostawili tam biegacze (nierzadko bardzo fajnych) ponieważ rano było chłodno, a szatnie od startu dzieliła odległość kilkuset metrów. Wiem teraz dlaczego Poznaniacy noszą miano Wielkopolan, poprostu są WIELCY. Gdzie w innym miejscu można zostawić na cztery godziny rzeczy na ulicy bez opieki ??!!! Wracając po bluzę miałem ciekawe zdarzenia; 1. Kiedy podążałem, idąc, trochę truchtając, znowu idąc, z medalem na szyji jedna z mijanych kobiet w pewnej chwili odzywa się do towarzyszącego Jej mężczyzny: "zobacz, temu jeszcze mało!" 2. Będąc już w al.abpa. Baraniaka poruszałem się chodnikiem, a po jezdni biegli kolejni maratończycy. Nagle słyszę z tyłu rowerzystę: " już niedaleko, da pan radę, ale lepiej ulicą" !! To się odwracam i mówię: "ja już skończyłem" - "o przepraszam, gratuluję!!!! -On na to. Przez dwa dni w Poznaniu spotkałem tylko życzliwych i sympatycznych ludzi, więc rozumiem teraz dlaczego na pamiątkowych koszulkach 8 Maratonu Poznańskiego orgowie dali napis: "I love Poznań Maraton"!! Później prysznic, na numer startowy - pyszna zupa gulaszowa i "złocisty izotonik", no i jeszcze certyfikat. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i czas wracać.... Tu znowu niespodzianka telefon od Verdiego (mojego idola biegowego) - gratulacje /obopólne bo pobiegł wow poniżej 3:15 !!!!! / i propozycja wspólnego powrotu Jego samochodem. Za co jestem głęboko wdzięczny Jemu i Jego małżonce, bo w domowych pieleszach byłem sześć godzin wcześniej niż koleją!!!!!!! Cieszę się że dane było mi uczestniczyć w tej kapitalnej imprezie!!!!!! Również jako kibic sportowy mam ogromną satysfakcję, bo wsród kobiet triumfowała nasza krajanka; Częstochowianka Ewa Brych-Pająk z czasem 2:39:59 pokonała mistrzynię kraju Arletę Meloch i Białorusinkę Elenę Mazovkę HUUUUUURRRRRRAAAAAAAAAAA!!!!!!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz